Anna P. poddała się w prywatnym gabinecie kosmetycznym zabiegowi depilacji laserowej łydek. Od grudnia 2008 r. do maja 2009 r. skorzystała z czterech zabiegów. Bezpośrednio po ostatnim zabiegu na nogach wystąpiły rozległe, otwarte rany z wybroczynami, strupy i pęcherze. Leczenie trwało sześć miesięcy. Do dziś pozostały plamy, blizny i przebarwienia.
Winą za cierpienia obarczyła pracownicę, która wykonywała zabieg, oraz właścicielkę zakładu kosmetycznego, w którym poddała się depilacji. Sąd Rejonowy w Łodzi ustalił, że przyczyną oparzeń była opalenizna skóry przed zabiegiem, która jest przeciwwskazaniem do depilacji. Nie była to tzw. opalenizna utrwalona, czyli taki stan skóry, który już nie ciemnieje pomimo dalszego opalania się, ale opalenizna świeża, uzyskana niecelowo (w pewnych typach skóry można się opalić, chodząc nawet w ubraniu). Do tego pracownica przeprowadzająca zabieg zastosowała złe parametry aparatu laserowego i zamiast do skóry opalonej użyła impulsów do skóry o ciemnej karnacji. Zmieniła je dopiero w trakcie zabiegu, gdy klientka zaczęła uskarżać się na ból i pieczenie.