Niewinne społeczeństwo i grabieżcy znikąd

Fenomenem nie jest już to, że kradną, ale to, że na tę kradzież, na tę demoralizację jest społeczne przyzwolenie. Tego właśnie autorzy „Firmy” nie dostrzegają i stworzyli spektakl pusty

Publikacja: 21.10.2012 16:00

Niewinne społeczeństwo i grabieżcy znikąd

Foto: Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego, Przemysław Kaczmarek Przemysław Kaczmarek

Nie wyszła duetowi prowokatorów teatralnych ta „Firma", nie wyszła. I tekst rzadziutki, mało w nim nawet tych dygresji, meandrów, miniobserwacji, żarcików, w których celował Paweł Demirski w poprzednich sztukach.

I pomysł inscenizacyjny Moniki Strzępki dość ubogi, niepodbijający tempa, niemaskujący mielizn. Nudne to, zwyczajnie nudne. I dłużące się niemiłosiernie.

Miała wstrząsać ta opowieść o rodzinnych mackach, które oplotły polską kolej, o rodzinnych mackach ze służbami w tle, a nie wstrząsa.

Miała być diagnozą bezkompromisową, wykrzyczeniem prawdy, otarciem się o proces sądowy, skandalem, bo przecież leci po konkretach, po realnych firmach, datach, pokazuje złodziejską prywatyzację i komercjalizację PKP, dewastację tak dotkliwą na co dzień, ewidentną, a pozostawia widownię letnią.

Nawet symboliczne sceny, zamierzone jako wielkie metafory: czy to poniżanie posła Rzeczypospolitej, brutalne policzkowanie go przez wysłannika któregoś z „wielkich płatników", czy wieszanie (się) aferzystów – wszystko to marne, blade.

Ale przecież Paweł Demirski jakby ewokował tę klęskę. We wstępie do programu teatralnego niczym Adam Mickiewicz w przedmowie do „Dziadów. Części III" dał klarowny opis współczesnej sobie Polski:

„Najnowsza historia polityczna Polski naznaczona jest pasmem rozmaitych afer. Większość z nich pozostaje nierozwiązana. Polskie afery żyją tyle, ile gazety codzienne. Emocjonują przez kilka dni i odchodzą w zapomnienie. Bezsilność polskiej demokracji względem tych wydarzeń to słabość, a może istota obecnego systemu. Uwaga ludzi skupia się wokół przejawów, a nie powodów. Ile zakulisowych, korupcyjnych rozmów i niezgodnych z prawem zachowań nie ujrzało nigdy światła dziennego? Z iloma stenogramami nigdy się nie zapoznamy? Zresztą po co nam one, jeżeli nic z nich nie wyniknie? Paweł Demirski".

Właśnie – chciałoby się powiedzieć. Przecież wszyscy wiedzą, wszyscy wiemy, jak wygląda nasz kraj. I przywoływanie afer, cytowanie wszystkich tych nagranych rozmów, a później obserwowanie, jak komisje śledcze albo rzecznicy prasowi zamiatają sprawy pod dywan, jest czynnością powtarzalną i niezbyt już inspirującą.

Ślizg po powierzchni zjawisk

I tak samo niewiele wynika ze spektaklu Demirskiego/Strzępki. Cóż, że potwierdzają najostrzejsze diagnozy oszołomów, cóż, że punkt po punkcie wykazują, jak powiązani ze służbami ludzie wyprowadzają gigantyczne pieniądze z PKP, jak niszczą infrastrukturę, jak rozkradają majątek narodowy, skoro brzmi to pusto. Nawet krew ofiar kolejowych katastrof nie robi należytego wrażenia, choćby aferzyści smarowali się nią od stóp do głów. A muzyka? Nerwowe smyczki mające podbijać tempo i sugerować nadciągające przesilenie? Po co to wszystko, skoro i tak wiadomo, że nic, że pusto?

Owszem, to bardzo szlachetne, że ujmują się za oszołomami, że prezentują nawet coś na kształt samouczka oszołoma, który chce dotrzeć ze swą wiedzą do władz: „Przepraszam, panie pośle, możemy na chwilę porozmawiać, na chwilę, panie pośle, niech mi pan powie, panie prokuratorze..., idzie, nie spojrzy w oczy i skręci w pierwszy korytarz. Dlatego zawsze trzeba się ustawiać na takich korytarzach, w których nie można skręcić... pisałem do pana list do kancelarii... i do kancelarii rady ministrów...  Nie wyglądać na człowieka upośledzonego, garnitur, wieczne pióro w klapie, dobrej jakości zegarek. Garnitur, mam, człowiek musi się zadłużać, kurwa, na garnitur, fryzjera i buty...".

I zgoda, przecież jest i modlitwa, wzdychanie oszołoma zatrutego nienawiścią z powodu wielkiej katastrofy, z mnóstwem ofiar, która potwierdziłaby jego diagnozy o rozpadzie kolei: „Dwa składy. Wagon kobiet w ciąży jadących do szkoły rodzenia. Emeryci i kombatanci, Młodzież sportowa i piłkarze i doradcy piłkarzy... i trochę elit... niestety, przeżyli tylko ci. Elity. Tylko ci przeżyli... i wszyscy mają za złe...".

Jest śmiech na widowni, ale przecież to ślizganie się po powierzchni zjawisk.

Zupełnie dziwaczne jest niekierowanie przez zaangażowanych artystów reflektora na przyzwalające na to wszystko społeczeństwo. Tak, jakby naprawdę rozkradali nas jacyś inni, jacyś „oni", jakby to nie Polacy głosowali na aferałów, jakby to nie Polacy wspierali złodziei. Jakbyśmy nie byli złodziejaszkami i cwaniakami. Jakbyśmy nie uczestniczyli w dealu.

Nie pyta Demirski, kiedy to się zaczęło, choć może otwierająca spektakl piosenka Komedy i Osieckiej z filmu „Prawo i pięść" ma być jakimś tropem. Że naiwne jest mniemanie, że blizny zarosną, nowe dzieci się narodzą, unieważni się historię?

Czy znieprawiło nas okupacyjne „życie na niby"? A może wcześniejsze zabory? Kiedy społeczeństwo tak się zdegenerowało, że w imię Polski grillującej przyzwala na taką jawną grabież? Czy Polak, przeczołgany przez stan wojenny, a potem Balcerowicza, uznał, że to, co polityczne, publiczne, i tak nigdy nie przyniesie sprawiedliwości, że wielką i małą politykę należy traktować jak naturę. Groźną, nieobliczalną, przeciw której nie ma co protestować, lecz chronić się w kręgu domowych spraw, rodzinnych, cieszyć się z dojść, z obejść, z możliwości? Czy system oparty na nieuczciwości, gdzie każdy jest związany z jakimś szwindelkiem, choćby drobnym, jest w ogóle dla Polaka możliwy do przezwyciężenia?

Gospodarowanie nienawiścią

Czy nie lepiej umościć sobie i swoim bliskim legowisko w tej gnojówce i trwać? Głosować za Kwachem, za Polską ujutną, za Donaldem, bo i tak na więcej nas nie stać?

Cóż, że przyjdzie Kaczor? On też poszumi, poszumi, zagospodaruje naszą nienawiść, poszczuje jednych na drugich, może jeszcze zlustruje nam dziadków, czegoś nie dopowie, coś zasugeruje, a układ pozostanie układem.

Tak pewnie myśli Polak, ale on, ten normalny, głosujący czy nie, jest wielkim nieobecnym spektaklu. Owszem, reprezentowany przez starszą panią, marzy o dawnych czasach, gdy upokarzany przez niedowład PKP czuł się przynajmniej członkiem społeczeństwa demokratycznego, jeżdżąc w zatłoczonych wagonach, konsumując wałówkę, zimne mielone i jajka na twardo. Zafałszowane wspomnienia z PRL, ta nostalgia za starymi dobrymi czasami są przecież jeszcze jednym wcieleniem fałszywego mitu społeczeństwa o sobie samym.

I Demirski nie chce z tym mitem walczyć! Woli udawać naiwnego i święcie oburzonego. Niewinne społeczeństwo i grabieżcy znikąd.

Zgoda, jego opowieść o rodzinie aferzystów jest miejscami zabawna, miejscami przerażająca. Oto wujcio, który popiwszy, każe się tytułować majorem, a na trzeźwo tłumaczy, że służby są w kolejnictwie od zawsze, gdyż jest to sektor strategiczny. Oto młoda, z nomenklaturowej rodziny, szydząca ze swoich kolegów, studentów marketingu i zarządzania, którzy myślą, że dobre wyniki w nauce decydować będą o ich karierze. Ona sama nie wie jeszcze, „w jaki dział przedsiębiorczości włoży ręce".

Ale przecież, choć to śmiesznawe – Demirski zawsze jest zabawny, gdy odtwarza cynizm klas wyższych – to jednak nudne. Parę obyczajowych drobiazgów, jak opowieść o braku kuchni, gdzie można byłoby popełnić samobója, bo tylko nowomodny aneks w salonie, jak porównanie skóry nieboszczyka do obicia kanapy z Ikei czy westchnienie, że może młodzież powie korporacyjnemu imperializmowi swoje hipsterskie „nie". Ale to wszystko miałkie.

I nawet rozpaczliwy zabieg „teatru w teatrze", gdy aktorzy odgrywający role schwarzcharakterów na moment wcielają się w widzów, którzy rozpoznali się w scenicznych postaciach, nie ratuje sprawy. Co z tego, że wybucha śmiech, gdy aferzyści oburzają się na twórców sztuki: „Pomyśleć, że oni myślą że my myślimy tak prostacko!"?

Bo przecież nie o to chodzi! Bo przecież analizie powinien być poddany fenomen, o którym pisze Demirski w programie, programie zawierającym znane wszystkim stenogramy podsłuchów związanych z aferami III RP: orlenowską, gruntową, hazardową, przeciekową... Fenomenem nie jest już to, że kradną, ale to, że na tę kradzież, na tę demoralizację jest społeczne przyzwolenie.

Oszołom

Jest ciekawie zarysowana rola. To oszołom. Schorowany, zatruty nienawiścią, pragnący upajać się triumfem sprawiedliwości, żyjący złudzeniami.

Ale znów, dla diagnozy społecznej, ciekawsze byłoby pokazanie jego kłopotów z osobami, którym wydaje się, że są rycerzami prawdy. Ciekawsze byłoby śledzenie konformizmu ludzi mających na sztandarach wypisaną walkę z układem i korupcją. Interesujące, jak wspólnota izoluje takich zbuntowanych osobników zagrażających spokojowi, zagrażających społecznej umowie, że pewnych rzeczy się nie rusza. Zagrażających polityce.

Spektaklowi „Firma" daleko w tej mierze do wybitnego filmu dokumentalnego Jerzego Zalewskiego „Oszołom". Filmu, w którym o tytułowego oszołoma, tragicznie zmarłego Michała Falzmanna, który odkrył i próbował nagłośnić aferę FOZZ, pytano i Lecha Kaczyńskiego, ówczesnego prezydenckiego ministra, i Jadwigę

Staniszkis, i Anatola Lawinę... Gorzkie słowa przenikliwej Jadwigi Staniszkis: „Wstydzę się swoich uczuć, wstydzę się znużenia kimś takim pryncypialnym jak Falzmann", ale też stwierdzenie, że liczyła na samoograniczenie gangsterów, nie uwzględniały nie tylko stopnia demoralizacji społecznej, ale także fali przyzwolenia na gigantyczne szwindle, która przyszła z Zachodu.

No właśnie, bo przecież megaprzekręty, jakie odbywają się w naszym kraju, to nie tylko wytwór rodzimej atmosfery, to także zwycięstwo chciwości.

Kryzys związany z kredytami, wielki szwindel bankowy, znak naszych czasów, odbywał się za zgodą tych wszystkich ludzików zaciągających kredyty, zawyżających wartość nieruchomości i własne zdolności kredytowe. Wszyscy zostaliśmy wciągnięci, nie tylko my – dzicz popeerelowska, homo sovieticusy, ale świat cały pogrywa w te klocki.

Och, zdiagnozować to, co w nas uniwersalne, a co lokalne. Co związane z niedorozwojem społecznym, z historią, z rodzimością i rodzinnością, a co z trendami ogólnoświatowymi. Przecież, na Boga, duet Demirski/Strzępka zrobiłby to wspaniale! I nie opowiadałby bajek o czystym, niewinnym społeczeństwie, któremu źli ludzie rozkradli kolej, ale sięgał głębiej, by bolało! By naprawdę bolało. Nas.

Niezwykły film Jerzego Zalewskiego rozpoczyna się od cytatu z „Wyzwolenia" Wyspiańskiego: „Wy chcecie żyć i nie ma podłości, której byście do ręki nie wzięli i nie przyswoili sercu. Wy chcecie żyć i już trawicie błoto i brud i już was nie zadusza zgnilizna i jad...".

I potem marzenie o usunięciu złodziei, którzy okradają naród:

„Z czego okradają? Przede wszystkim z duszy. Duszę mu kradną".

Obserwujemy oszołoma, jak nerwowo idzie ulicami Warszawy, widzimy go potem wiezionego do szpitala rozklekotaną skodą przez Kornela Morawieckiego i krzywimy się trochę. Po co patos? Po co to o złodziejach duszy? Przecież chodziło o całkiem konkretne pieniądze. A jednak. A jednak – dusza. Znieprawienie nasze i zgoda na grabież narodową to właściwy temat do rozmowy o Polsce współczesnej...

Paweł Demirski „Firma", reż. Monika Strzępka, Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego, Poznań, premiera: 6 października 2012

„Oszołom", reż. Jerzy Zalewski, 1995

Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie