Za rolę we „Wstydzie” Marka Modzelewskiego, którą wrócił pan do teatru po latach przerwy, dostał pan Nagrodę im. Zelwerowicza, przyznawaną za kreację sezonu. Teraz reżyserując „Kto chce być Żydem” tego samego autora, debiutuje pan jako reżyser. Co zdecydowało, że przeszedł pan na drugą stronę?
To się wzięło z mojego malkontenctwa, z niezadowolenia, gdy chodziłem do teatrów. Zbiegiem okoliczności byłem na premierze „Kto chce być Żydem” w reżyserii Wojtka Malajkata w warszawskim Współczesnym. Pomyślałem „Wojtek, Wojtek, wiele bym poprawił”. Mówiłem wtedy: „Ach, to nie tak, inaczej trzeba to zrobić”, aż w końcu pomyślałem: „Przestań chłopie marudzić, czas zakasać rękawy i jak coś ci się nie podoba – zrób tak, żeby ci się podobało”. Swoje postanowienie wygadałem Izie Kunie i Markowi Modzelewskiemu, co doszło do uszu Ewy Pilawskiej, dyrektorki Teatru Powszechnego w Łodzi, ale wiele zawdzięczam też przecież Wojtkowi Malajkatowi.