Tekst napisał Ziemowit Szczerek, a reżyserią zajął się dyrektor Proximy Piotr Sieklucki. Spektakl nie jest realistyczny, ani laurkowaty, tylko campowy. To czasami szopka, innym razem kaberet, gdzie przecież zaczynał Zełenski, operująca kiczem, grubą kreską, a także wulgaryzmami typowymi dla pierwszej linii frontu na wojnie, która przecież trwa. Scenografię tworzą zbombardowane symbole Hollywood, amerykańskiego fastfooda, polski wojenny namiot z czasów wojen kozackich. Nad wszystkim dominują makiety samolotów, zaś klimat walki budują syreny, huk wystrzałów oraz światła przeszywające ciemność. Soundtrack złożony jest z ukraińskich, rosyjskich i polskich motywów, od klasyki po disco, do którego tańczą ukraińscy tancerze.
Spektakl zaczyna się od monologu Ze (Michał Felek Felczak) o strachu – również Polaków, którzy boją się Putina jak Stalina. I jego armii, która trzyma w szachu Ukrainę i inne kraje dawnego Układu Warszawskiego, strasząc widmem ataku i plądrowania domów. Stąd biorą się desperackie próby zabezpieczanie przyszłości, takie jak kupno mieszkań w Hiszpanii. Jednak dla Zełenskiego Putin to tylko cień Stalina – Putler, ruska wersja Hitlera, człowiek de facto słaby, reagujący przemocą z powodu strachu.
Ze przedstawia się jako spadkobierca Rusi Kijowskiej, pogromców Moskwy i Mongołów, dziecko technicznej inteligencji ze wschodu Ukrainy, które w przeciwieństwie do Ukraińców z zachodu, w tym ze Lwowa musiało dojrzeć do ukraińskiej tożsamości. Teraz jednak płaci za to najwyższą cenę na pierwszej linii frontu.
Trawestując znane nam słowa, sceniczny Zełenski mówi, że nie chciał zostać bohaterem, ale musiał. I dodaje: „Nie lękajcie się. Ruskij wojennyj karabl idi na *uj!”.