Nowe oblicza aktorów
Przeniesiony do studia telewizyjnego przez Jana Englerta spektakl Teatru Narodowego to także zaplanowany z precyzją koncert gry aktorskiej, w którym Janusz Gajos, Małgorzata Kożuchowska, Mariusz Bonaszewski, Jolanta Fraszyńska, Anna Seniuk, Jan Frycz czy Jerzy Radziwiłowicz prezentują zupełnie nowe oblicze.
Zobacz galerię zdjęć
Po siedmiu latach od premiery w Teatrze Narodowym „Miłość na Krymie" nie tylko zachowała świeżość, ale też dowiodła swej proroczej siły. Wystarczy spojrzeć na obraz dzisiejszej Rosji. Oto wielka przemiana rozpoczęta erą Gorbaczowa nie doprowadziła do „powszechnej szczęśliwości", tylko do frustracji i poczucia przegranej, a z drugiej strony do zwycięstwa sił mrocznych, wywodzących się z dawnego aparatu bezpieczeństwa, którzy śnić będą sny o potędze. W kontekście ostatnich wydarzeń na Krymie dialogi ze sztuki brzmią jak satyryczny do nich komentarz.
Niespodziewane nadejście Lenina
Największe zmiany Jarockiego w stosunku do pierwowzoru dotyczą III aktu. Za sprawą reżysera pojawia się tu postać Lenina (Jerzy Radziwiłowicz), który staje się demiurgiem nowej rzeczywistości. Ta wizja wydaje się zaś tyle przenikliwa, co głęboko pesymistyczna. Kiedy stary porządek chyli się ku upadkowi, wprowadzany nowy ład szybko może się stać własną karykaturą. I nie dotyczy to przecież wyłącznie Rosji.
Jarocki nie miał problemów ze skompletowaniem obsady. Dla niektórych aktorów była to kolejna praca z mistrzem, inni, jak Janusz Gajos, spotkali się z nim po raz pierwszy.
– Jerzy Jarocki zadzwonił do mnie i zaproponował rolę Czelcowa – wspomina „Rz" Janusz Gajos. – Podjąłem się tego z ciekawością, ale i z pewnymi obawami. Szła przecież przez teatralną Polskę fama o tym, jak prowadzi próby, jakie ma wymagania. Słyszało się wiele o jego nieustępliwości, próbowaniu jednej, niewielkiej sceny w nieskończoność. Wymagał dyscypliny i świetnego przygotowania do prób. Oczekiwał, by każda propozycja aktora była głęboko uzasadniona i była logicznym elementem w formie całego przedstawienia. Kasował każde dążenie do „efektu dla efektu", a już na pewno wykluczał wszystko, co mogło wyglądać na zamierzony efekt komediowy.