Laureat hiszpańskiej Narodowej Nagrody Filmowej miał zostać wyłoniony w poniedziałek po obradach jury, które zebrało się w siedzibie Ministerstwa Kultury. Jakież było zdziwienie dwunastki ekspertów, gdy przewodniczący jury Carlos Cuadros ogłosił, że jest zmuszony odwołać obrady, bo wystąpił „pewien problem".

Problemem okazała się zbyt skromna, jego zdaniem, reprezentacja pań: trzy na dziewięciu mężczyzn. Cuadros, który jest dyrektorem Instytutu Kinematografii i Sztuki Audiowizualnej, wcale nie musiał jednak odwoływać z tego powodu obrad. Ustawa o równym traktowaniu kobiet i mężczyzn z 2007 r. nie narzuca kategorycznie parytetów (z wyjątkiem list wyborczych, gdzie żadna z płci nie może mieć reprezentacji poniżej 40 proc.), a tylko je zaleca. Lewicowy dziennik „El Pais" zwracał wczoraj uwagę, że w jury przyznających nagrody w innych dziedzinach niemal nigdy nie ma parytetu, a nikt nie kwestionuje ich werdyktów.

Członkowie filmowego jury byli wściekli, bo niepotrzebnie ściągnięto ich z wakacji, tym bardziej że skład był dawno znany. Brakiem parytetu nie były też zgorszone trzy zasiadające w jury panie. Przedstawicielka Stowarzyszenia Kobiet Filmowców Inés Paris zapewniała, że nie przyszło im do głowy, że coś jest nie tak. – Jesteśmy tak przyzwyczajone, że kobiet jest zawsze mniej, iż nawet nie zdałyśmy sobie z tego sprawy – mówiła.

Pojawiły się nawet spekulacje, że wypraszając trzech mężczyzn i zastępując ich kobietami (wziętymi niemal z łapanki, bo nowe jury ma się zebrać wkrótce), by osiągnąć proporcję pół na pół, Cuadros chce wpłynąć na werdykt. Jego samego zaskoczyły oskarżenia o parytetowy fundamentalizm. – Naszym obowiązkiem jako instytucji publicznej jest przestrzeganie ustawy o równości płci i dawanie przykładu – oznajmił.

Nie brak opinii, że z powodu rozgłosu, jaki ta sprawa zyskała w mediach, do jury rozmaitych konkursów na siłę będzie się teraz wpychać panie. Organizacje kobiece od razu podchwyciły temat i zachęcają wszelkie gremia decyzyjne do pójścia w ślady Ministerstwa Kultury.