Czwartek zapowiada się na ważny dzień w światowej dyplomacji. W Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych ma się odbyć głosowanie nad wnioskiem Palestyny o podwyższenie jej statusu w ONZ, co w rozumieniu jej przedstawicieli będzie uznaniem istnienia państwa palestyńskiego. I da mu szansę na stawianie Izraelczyków przed trybunałem w Hadze.
W przeddzień sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ raczej nikt nie miał wątpliwości, że Palestyna wygra to głosowanie. Nie łudziła się także dyplomacja izraelska. Wniosek wymaga poparcia większości z 193 państw członkowskich. Nawet Izraelczycy byli przekonani, że „za" zagłosuje co najmniej 130 krajów. Głównie te zaliczane niegdyś do Trzeciego Świata czy świata postkolonialnego.
Do ostatniej chwili toczyła się gra o „moralny głos Europy", czyli o to, jak się zachowają kraje UE – dołączą do grupy, która popierała każdą antyizraelską rezolucję, czy też uznają, jak USA, że o państwowości Palestyny będzie można mówić po zakończeniu negocjacji pokojowych.
Ta gra wczoraj jeszcze trwała i w Brukseli, i w Nowym Jorku. Ale wiadomo było, że nie skończy się kompromisem w sprawie tego, jak głosować. Co potwierdza tezę, że państwa Unii Europejskiej nie prowadzą wspólnej polityki zagranicznej.
Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Rz", ze źródeł dyplomatycznych w Brukseli, jeszcze kilka dni temu była nadzieja na to, że kraje unijne zagłosują tak samo. Kompromis mógłby oznaczać tylko jedno: że wszystkie 27 państw członkowskich wstrzyma się od głosu. Ale teraz są już tylko dwie opcje. Pierwsza, że będą dwie grupy – głosujących „za" i wstrzymujących się. Druga, że grupy będą trzy – a w tej trzeciej kilka państw, które opowiedzą się przeciw wnioskowi.