– Setki wysłanych CV, kilkanaście rozmów kwalifikacyjnych. Wszystko na nic. Udało mi się jedynie zatrudnić jako magazynier. W międzyczasie zapisałem się na kurs operatora wózka widłowego. Na razie układam worki na palety. Nie mam już do tego zdrowia. Mam 58 lat, a ze mną pracują chłopaki o 20–30 lat młodsi. W Grodnie miałem duże mieszkanie i dom, mam wyższe wykształcenie i pracowałem w marketingu – mówi „Rzeczpospolitej” mężczyzna, który zgłosił się do naszej redakcji w grudniu.
Kim jest? Wieloletnim działaczem, a niegdyś jednym z liderów prześladowanego przez reżim Aleksandra Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi (ZPB). Za swoją działalność na rzecz odrodzenia polskości nad Niemnem był odznaczany, spotykał się z czołowymi polskimi politykami. Dzisiaj w wynajmowanym 8-metrowym pokoju na poddaszu domu na obrzeżach Warszawy czuje się już zupełnie niepotrzebny. – I zdradzony – dodaje.
Złoty medal i zdjęcie z Donaldem Tuskiem
Gdy w 2021 roku nasiliły się represje wobec działaczy mniejszości polskiej, nasz rozmówca musiał uciekać z Grodna. Wtedy w aresztach przebywało już kilku działaczy ZPB (w tym Andrzej Poczobut i Andżelika Borys). Jak twierdzi, z Białorusi zdążył uciec „w ostatniej chwili”. – Już wtedy wiedziałem, że represje mnie nie ominą. Na szczęście znajomy milicjant ostrzegł, że też jestem na liście i że niedługo po mnie przyjdą. W przeszłości za swoją działalność już byłem aresztowany, siedziałem 15 dni w areszcie. Na podstawie sfałszowanych zarzutów wszczynano wobec mnie sprawę karną. To wszystko przeżyłem – opowiada. Twierdzi, że obecnie jest poszukiwany przez białoruskie organy bezpieczeństwa. Po tym, jak wyjechał, funkcjonariusze MSW przychodzili do jego mieszkania, wzywali i przesłuchiwali krewnych.
Po wyjeździe z Grodna najpierw pojechał za chlebem do Niemiec, gdzie pracował fizycznie. W lipcu ubiegłego roku postanowił przeprowadzić się na stałe do Warszawy. Polski paszport otrzymał, jeszcze mieszkając na Białorusi, ponad 20 lat temu. Pokazuje swoje zdjęcie, na którym stoi obok Donalda Tuska. Pochodzi z czasów, gdy obecny premier był wicemarszałkiem i kandydował na prezydenta RP. Wtedy polscy politycy jeszcze mogli jeździć do Grodna, by wspierać prześladowanych rodaków.