– Po rezygnacji w ub. tygodniu Borisa Johnsona z ubiegania się o stanowisko premiera to kolejna kompromitacja obozu eurosceptyków – mówi Ian Bond, dyrektor w londyńskim Centre for European Reform (CER).
W poniedziałek rano lider Partii Niepodległościowej Zjednoczonego Królestwa (UKIP) nagle podał się do dymisji.
– W trakcie referendum mówiłem, że chcę odzyskać własny kraj. Otóż teraz chcę odzyskać własne życie – ogłosił 52-letni ekscentryczny polityk. W przeszłości taką inicjatywę ogłaszał już co prawda dwukrotnie i zawsze się z niej wycofywał. Tym razem jednak Farage zapewnił, że jego deklaracja jest „ostateczna".
– Zwycięstwo kampanii na rzecz wyjścia z Unii oznacza, że osiągnąłem to, co było moim celem w polityce. Porzuciłem biznes, aby podjąć tę walkę, nie po to, by zostać zawodowym politykiem, tylko dlatego, że chciałem, abyśmy znowu byli krajem, który sam się rządzi – tłumaczył Farage. Ale zastrzegł: – Warunki wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii są wciąż niejasne. Jeśli rząd będzie w tej sprawie zbytnio kręcił, a laburzyści pozostaną odcięci od problemów swoich wyborców, to najlepsze dni dla UKIP będziemy jeszcze mieli przed sobą.
Farage miał przemożny wpływ na decyzję Davida Camerona o rozpisaniu referendum w sprawie członkostwa w Unii na początku 2013 r. To był moment, kiedy notowania populistycznego ugrupowania tak bardzo szybowały w górę, że premier uznał, iż pozycja torysów będzie zagrożona, o ile nie pokona eurosceptyków w otwartej walce. I rzeczywiście, rok później, w 2014 r., Nigel Farage odniósł spektakularny sukces, uzyskując w wyborach do Parlamentu Europejskiego 27,5 proc. głosów. A w 2015 r. jego kandydaci wylądowali na drugim miejscu w przeszło 130 okręgach i tylko większościowy system wyborczy spowodował, że nie dostali się do Westminster.