Zaskoczenie było całkowite. Jeszcze w środę rano François Fillon miał się pojawić na paryskich targach rolnych, obowiązkowym punkcie kampanii każdego kandydata. Ale nie ostrzegając nawet najbliższych współpracowników, były premier odwołał swój przyjazd, gdy adwokat poinformował go, że 15 marca będzie musiał stawić się u trzech sędziów śledczych prowadzących dochodzenie w sprawie fikcyjnego zatrudnienia żony przez prawie cztery dekady jako asystentki parlamentarnej.
W tym momencie zaczęła się gorączkowa debata, czy na ostatniej prostej szukać nowego kandydata Republikanów, czy walczyć do końca. Za pierwszą opcją miał się opowiedzieć m.in. Bruno Le Maire, typowany na szefa dyplomacji w razie zwycięstwa Fillona. Przeciw takiemu rozwiązaniu ponoć oponował jednak były prezydent Nicolas Sarkozy. A przede wszystkim sam zainteresowany.
– Przesądziła determinacja Fillona – przyznaje „Rzeczpospolitej" Jerome Chartier, deputowany Republikanów z Ile-de-France i jeden z najbliższych współpracowników Fillona.
Około południa były premier wystąpił z niezwykle brutalnym przemówieniem przeciw wymiarowi sprawiedliwości.
– To jest morderstwo polityczne. Próbuje się uciszyć głos milionów Francuzów, którzy chcą zmiany. Mają mieć do wyboru tylko szaleństwo skrajnej prawicy albo kontynuację miernoty hollandyzmu – oświadczył Fillon.