„Taxation Without Representation”, czyli „Opodatkowanie bez reprezentacji” – taki napis widnieje na tablicach rejestracyjnych wszystkich waszyngtońskich samochodów. Każdy mieszkaniec stołecznego dystryktu Columbii (D.C.) chętnie wyjaśni zaintrygowanym przybyszom z daleka, jak to możliwe, że podstawowe prawo obywatelskie, o które walczyli już ojcowie założyciele USA nie obowiązuje w stolicy. Otóż w ciągu ponad 200 lat swego istnienia D.C. nie było uznawane za stan, a co za tym idzie nie miało swej reprezentacji w Kongresie. – Co dwa lata cała Ameryka wybiera swych przedstawicieli w Izbie Reprezentantów i Senacie, tylko my nie. Ale co roku tak jak reszta musimy wypełniać zeznania podatkowe. To hańba – mówi 35-letni nauczyciel z Waszyngtonu Dan Pozzuto.
D.C. ma co prawda jednego przedstawiciela w Izbie Reprezentantów, ale bez prawa głosu. Próby zmiany tego stanu rzeczy podejmowano już kilkakrotnie – w końcu lat 70., na początku 90., a także dwa lata temu, gdy projekt ustawy został przyjęty przez Izbę Reprezentantów, ale poległ zaledwie paroma głosami w Senacie. Teraz jednak demokraci, którzy sprzyjają temu rozwiązaniu, mają w Senacie wyraźną przewagę. Wczoraj senacka Komisja ds. Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Spraw Rządowych większością głosów 11 do 1 poparła wniosek, by skierować projekt stosownej ustawy pod obrady Senatu. Jedynym, który głosował przeciw był niedawny republikański kandydat na prezydenta John McCain.Ilir Zherka, szef organizacji społecznej DC Vote działającej na rzecz pełnych praw stołecznych wyborców, ma nadzieję, że nowa ustawa jest już bliska. „W czasie, gdy Kongres podejmuje krytyczne decyzje mające wpływ na życie każdego Amerykanina, jest ponad pół miliona ludzi, mieszkańców naszej stolicy, którzy nie mają przedstawiciela mogącego reprezentować i chronić ich interesy w tych trudnych gospodarczo czasach”, stwierdził Zherka w przesłanym „Rz” oświadczeniu.
O prawa Waszyngtończyków upominało się już wiele organizacji międzynarodowych, w tym Komisja Praw Człowieka ONZ, Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz Organizacja Państw Amerykańskich.
Skąd właściwie bierze się opór wobec zmiany? Wielu jej przeciwników, w tym senator McCain, uważa, że nie byłaby ona zgodna z konstytucją. Jak zauważa znany konserwatywny publicysta George Will, konstytucja wyraźnie stwierdza, że D.C. to „siedziba rządu Stanów Zjednoczonych” – a więc nie stan. A tylko stany mogą być reprezentowane w Kongresie. Zwolennicy praw Waszyngtończyków odpowiadają, że w stolicy mieszka około 580 tysięcy ludzi, a w stanie Wyoming, który ma jednego kongresmena i tak jak wszystkie inne stany dwóch senatorów – 515 tysięcy. Ich zdaniem D.C. zasługuje na co najmniej taki status jak Wyoming.
Sprawa ma też oczywisty podtekst polityczny. Większość mieszkańców dystryktu stanowią Murzyni, tradycyjnie głosujący na Partię Demokratyczną. Dla równowagi autorzy projektu ustawy z 2007 roku chcieli dodać jeden mandat solidnie republikańskiemu stanowi Utah. Problem w tym, że takie rozwiązanie wcale nie uspokaja republikanów, istnieje bowiem obawa, że uznanie prawa do przedstawicielstwa w Izbie Reprezentantów mogłoby zostać automatycznie rozciągnięte na Senat. Znawcy konstytucji są w zasadzie zgodni co do tego, że tak właśnie by było. W efekcie demokraci zyskaliby dwa bezcenne miejsca w Senacie.Wielu mieszkańców stolicy takie polityczne kalkulacje niewiele jednak obchodzą. – Proszę was, byście zmienili mój status obywatelki USA, która płaci podatki i uczestniczy w wojnie, ale ma tylko jednego, pozbawionego głosu przedstawiciela w Izbie Reprezentantów USA – mówiła niedawno przed zajmującą się tą sprawą podkomisją Izby kapitan stołecznej Gwardii Narodowej Yolanda Lee. Pani Le ma za sobą służbę w Iraku, za którą została odznaczona.