Ostatni dzwonek dla przemysłu Starego Kontynentu

Brytyjczyków nie ma już w Unii, więc to na Polsce spoczywa misja przekonania reszty Wspólnoty do liberalizacji jednolitego rynku. W innym przypadku zniknie i to, co zostało z produkcji w UE.

Publikacja: 26.11.2024 00:09

W fabrykach Volkswagena w Niemczech zostanie zlikwidowanych 30 tysięcy miejsc pracy

W fabrykach Volkswagena w Niemczech zostanie zlikwidowanych 30 tysięcy miejsc pracy

Foto: Krisztian Bocsi/Bloomberg

Wydajność pracy w zjednoczonej Europie byłaby dziś taka sama jak w Stanach Zjednoczonych, gdyby nie jedno: przegapiona rewolucja cyfrowa. W opublikowanym we wrześniu raporcie dla Komisji Europejskiej Mario Draghi, były premier Włoch i prezes Europejskiego Banku Centralnego, zwraca uwagę, że od połowy lat 90. zaczęły się rozwierać nożyce między produktywnością po jednej i po drugiej stronie Atlantyku, a później także w stosunku do Chin. Dziś wszystkie bez wyjątku megakoncerny technologiczne jak Alphabet, Meta czy X pochodzą z USA. Europa jest tak bardzo od nich uzależniona, że w rozmowie z „Plusem Minusem” inny były premier Włoch Enriko Letta mówił o swoistym „neokolonializmie” Waszyngtonu wobec Starego Kontynentu. 

Plan von der Leyen

Reindustrializacja, a przynajmniej powstrzymanie dalszej ucieczki produkcji przemysłowej ze zjednoczonej Europy stało się więc w sposób naturalny jednym z priorytetów rozpoczynającego się 1 stycznia przewodnictwa Polski w Unii. Nasz kraj jest do tego predestynowany. Przemysł nad Wisłą wciąż dostarcza 28 proc. dochodu narodowego kraju wobec 20 proc. w Niemczech, 13 proc. we Francji i jeszcze mniej w Hiszpanii. Podczas gdy Madryt oparł swój model rozwoju na turystyce i budownictwie, a Francja tak rozbudowywała osłony socjalne, że przedsiębiorcy nad Sekwaną nie są już w stanie udźwignąć ich kosztów, polskie firmy wciąż mogą jeszcze konkurować na rynkach międzynarodowych. 

Ale nie tylko to nadaje wiarygodności planom polskiego przewodnictwa. Od kiedy Polska wstąpiła do Unii 20 lat temu, stale opowiadała się za zniesieniem barier biurokratycznych, które krępują rozwój produkcji. Mieliśmy w tym bardzo wymierny interes: przez dwie dekady we Wspólnocie polski eksport zwiększył się kilkanaście razy, a wiele zachodnich koncernów, w szczególności niemieckich, przeniosło produkcję nad Wisłę. 

Ale dziś to, co zasadniczo było interesem naszego kraju, staje się racją stanu całej zjednoczonej Europy. Szczyt przywódców UE w Budapeszcie, jedyny, który udało się zorganizować przewodzącym w tym półroczu Wspólnocie Węgrom, był więc poświęcony właśnie uratowaniu europejskiego przemysłu poprzez poprawę europejskiej konkurencyjności. – Nie można już odkładać decyzji. To jest ostatni dzwonek – uznał Draghi, który przy tej okazji też pojawił się nad Dunajem. 

Pierwszym frontem działań ma być radykalne ograniczenie regulacji ciążących na przedsiębiorcach. Szefowa KE Ursula von der Leyen obiecała, że na wiosnę przedstawi projekt dyrektywy zasadniczo upraszczającej istniejące przepisy w przeszło tysiącu aktów prawnych. Zadanie przekonania do niej przywódców UE będzie należało do Polski. Sprawa jest trudna, bo przy tej okazji może zostać wykreślonych szereg zobowiązań służących ochronie środowiska i zabezpieczeniom socjalnym.

Inny pomysł: redukcja kosztów energii, które są dziś zdecydowanie wyższe od tych w USA i Chinach. A to stawia wiele europejskich koncernów przemysłowych na straconej pozycji. Von der Leyen zapowiedziała, że rosyjski gaz powinien być zastąpiony amerykańskim. Chciała w ten sposób przy okazji wykonać ukłon w kierunku administracji Donalda Trumpa, licząc, że może to ją odwieść od zapowiadanej wojny handlowej. Biały Dom chce nałożyć cła w wysokości 10–20 proc. (a nawet 60 proc. dla krajów, z którymi USA ma duży deficyt handlowy). Taka groźba wymusza na Brukseli poszukiwanie alternatywnych rynków dla europejskich produktów przemysłowych, w szczególności motoryzacyjnych. W najbliższym czasie powinno się okazać, czy uda się zawrzeć umowę o wolnym handlu z Mercosurem (Brazylia, Argentyna, Urugwaj, Paragwaj). 

Kłopoty Niemiec

Strach zajrzał w oczy Brukseli przede wszystkim z powodu sytuacji w Niemczech. Kraj, który już tradycyjnie był lokomotywą Wspólnoty, od pandemii właściwie nie notuje wzrostu. Być może najbardziej wymiernym przykładem problemów strukturalnych naszego zachodniego sąsiada jest los największego koncernu motoryzacyjnego Europy Volkswagena. Firma po raz pierwszy od narodzin 87 lat temu zapowiedziała zamknięcie fabryk w Niemczech i likwidację 30 tys. miejsc pracy. Bestseller poświęcony niemieckiej gospodarce znanego publicysty Wolfganga Munchau nosi z kolei znamienny tytuł „Kaput”. 

Bo też cały model rozwoju Republiki Federalnej bezpowrotnie załamał się. Skończyła się tania energia z Rosji, podstawa konkurencyjności takich branż niemieckiego przemysłu jak chemia. Nie da się też już dłużej jechać na gapę w NATO: po raz pierwszy od lat Berlin przeznaczy 2 proc. PKB na obronę. Wreszcie oparcie wzrostu na eksporcie szybko się kończy. Chiny odbierają już tylko 6 proc. niemieckiego eksportu. To skutek fundamentalnego błędu, jaki popełniła RFN. Przez lata niemieckie firmy godziły się na przekazywanie swojej technologii chińskim partnerom w zamian za prawo podboju rynku liczącego 1,3 mld konsumentów. Jeszcze w 2020 roku ChRL była importerem netto samochodów, w szczególności z Niemiec. Ale dziś jest największym ich eksporterem, specjalizując się w szczególności w autach elektrycznych. Do tego doszła dynamika polityczna. Od rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 roku Chiny stały się de facto najważniejszym sojusznikiem Rosji. Zbyt intensywna współpraca gospodarcza z Państwem Środka może się więc skończyć tak samo jak rozwój importu nośników energii przez Berlin.

Czy propozycja von der Leyen wystarcza, aby to zmienić? Draghi uważa, że aby nadrobić trzy dekady zaniedbań dotyczących rewolucji cyfrowej, a także odzyskać stracone pozycje w konkurencji z Chinami w zakresie zielonych technologii produkcji, trzeba zmobilizować 800 mld euro rocznie. Tak kolosalnych środków na inwestycje w przemysł europejskie rządy nie mają. I bez tego są zadłużone po uszy. Zdaniem Letty kluczem jest więc pozyskanie tych środków od sektora prywatnego. Teoretycznie to możliwe: oszczędności, czyli potencjalnie wolne środki, są w Europie porównywalne do tych w USA. Co z tego, jeśli znaczna ich część trafia za ocean. Tak się dzieje, bo 40 lat od wylansowania przez ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jacques’a Delorsa idei jednolitego rynku, wciąż nie ma wspólnego rynku kapitałowego. Jednocześnie europejskie banki jak ognia unikają ryzyka, co powoduje, że liczba firm angażujących się w nowe technologie jest niepomiernie mniejsza w Unii Europejskiej niż w Stanach Zjednoczonych. Problemem pozostają też bardzo restrykcyjne regulacje rynku pracy. A skoro tak trudno jest zwolnić pracownika, niewielu przedsiębiorców zdecyduje się na zatrudnienie go przy rozwoju zupełnie nowego produktu. 

Obrona natychmiast

Jednym z pomysłów, który pomógłby przeciąć ten węzeł gordyjski, jest utworzenie 28. wirtualnej jurysdykcji prawnej w Unii – podpowiada Letta. Firmy, które by się jej podporządkowały, mogłyby działać w całej Wspólnocie bez konieczności dostosowania się do przepisów funkcjonujących w każdym kraju Wspólnoty. W Budapeszcie von der Leyen zapowiedziała, że to rozwiązanie znajdzie się w propozycji legislacyjnej Komisji Europejskiej dla Rady UE.

Polska ma z kolei nadzieję, że reformę Wspólnoty służącej utrzymaniu przemysłu przetrze budowa europejskiej obronności. W trakcie spotkania z szefami MSZ Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii w Warszawie w połowie listopada Radosław Sikorski próbował przekonać swoich partnerów do konieczności emisji wspólnego długu, aby znaleźć środki na rozwój produkcji broni i amunicji. Sprawa jest pilna: dziś Rosja produkuje cztery razy więcej pocisków rocznie niż cała Unia. Polak napotkał jednak na opór Annaleny Bearbock, szefowej niemieckiego MSZ. Berlin obawia się, że z jego budżetu będzie rozwijana produkcja uzbrojenia we Francji. W dodatku trwa spór o to, czy za pieniądze z europejskiego funduszu będzie można kupować uzbrojenie poza UE. Warszawie na tym zależy. Jej zdaniem zagrożenie ze strony Rosji jest tak poważne, iż nie można czekać, aż niektóre rodzaje uzbrojenia, na przykład systemy obrony przeciwlotniczej, wyprodukują Europejczycy. Trzeba ją pozyskać od razu w Stanach Zjednoczonych, Izraelu czy Korei Południowej. W tym przypadku interes unijnego przemysłu musi ustąpić przed wymogami bezpieczeństwa.

Wydajność pracy w zjednoczonej Europie byłaby dziś taka sama jak w Stanach Zjednoczonych, gdyby nie jedno: przegapiona rewolucja cyfrowa. W opublikowanym we wrześniu raporcie dla Komisji Europejskiej Mario Draghi, były premier Włoch i prezes Europejskiego Banku Centralnego, zwraca uwagę, że od połowy lat 90. zaczęły się rozwierać nożyce między produktywnością po jednej i po drugiej stronie Atlantyku, a później także w stosunku do Chin. Dziś wszystkie bez wyjątku megakoncerny technologiczne jak Alphabet, Meta czy X pochodzą z USA. Europa jest tak bardzo od nich uzależniona, że w rozmowie z „Plusem Minusem” inny były premier Włoch Enriko Letta mówił o swoistym „neokolonializmie” Waszyngtonu wobec Starego Kontynentu. 

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1006
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1005
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1003
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Materiał Promocyjny
Kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi!
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001