Procesje rozpoczęły się w Hiszpanii w ubiegły piątek, a skończą w Wielką Niedzielę. W Sewilli, gdzie mają szczególnie długą tradycję, na ulice wyjdzie ponad 60 tys. pokutników. Z danych opublikowanych przez dziennik “El Mundo” wynika, że w procesjach Wielkiego Tygodnia regularnie uczestniczy lub je ogląda co czwarty Hiszpan. Prawie 32 proc. robi to od czasu do czasu. Według cytowanego przez tę gazetę socjologa Alfonsa Pereza-Agote z Uniwersytetu Complutense w Madrycie procesje są raczej spektaklem niż dowodem pobożności. “Hiszpania – stwierdza – jest bardziej krajem kultury katolickiej niż religii katolickiej”.
– Uczucia religijne biorą zdecydowanie górę nad obyczajem we wszystkich zakątkach Hiszpanii, gdzie odbywają się tysiące procesji i przedstawień Męki Pańskiej – przekonuje z kolei “Rz” młody prawnik z Nawarry Sergio Gomez Salvador. Zarówno na północy, gdzie są przeżywane w sposób bardziej powściągliwy, w skupieniu, jak i na południu, gdzie towarzyszy im większe uniesienie i – w pewnym stopniu – nastrój zabawy. Trwa to tylko tydzień, ale to bez wątpienia najbardziej intensywny czas roku liturgicznego.
Z porównaniem procesji z teatrem nie zgadza się też polski ksiądz Piotr Roszak, pracujący w pięciu parafiach Nawarry i na Wydziale Teologii lokalnego uniwersytetu. Od pięciu lat organizuje procesje wielkopiątkowe w Villamayor de Monjardin. Mężczyźni z Bractwa św. Krzyża przebierają się w tym dniu w czarne stroje, zasłaniają twarze, przywdziewają szaty zakrywające im nawet buty, by nie rozpoznali ich inni wierni. – To gest pokory, dla mnie niezwykle poruszający. Chodzi o nieprzyciąganie uwagi, nieskupianie jej na sobie, ale na treści procesji, która nie jest teatrem, ale autentycznym przeżyciem.
W Nawarze procesje są ciche, surowe. Uczestnicy niosą narzędzia ukrzyżowania – gwoździe i młotek, jeden dźwiga krzyż. Jest skuty łańcuchami, które wydają metaliczny dźwięk. – W tych procesjach wymaga się spojrzenia wiary – podkreśla ksiądz. Znam wielu członków bractw, którzy prowadzą głębokie życie duchowe. A przyzwyczajenie wcale nie jest wrogiem religijności, zwłaszcza hiszpańskiej.
Dla młodego mieszkańca Walencji Miquela Angela Mingueta, który określa się jako “ateista, choć ochrzczony”, procesje to tylko element folkloru i “makabrycznej” tradycji. – Wręcz napawały mnie strachem – stwierdza. Jego zdaniem procesje to w Hiszpanii jedyna oznaka Wielkiejnocy. – Ludzie wyjeżdżają na wakacje albo na wieś. Nie ma obowiązku spotykania się z rodziną, jak na Boże Narodzenie. Kiedyś poszczono, ale dziś prawie nikt tego nie robi – dodaje.