Sprawa miała być zupełnie niszowa. 21 kwietnia, w 60. rocznicę nieudanego zamachu przeciw Charles'owi de Gaulle'owi (grupy wojskowych chcących utrzymać francuskie rządy w Algierii), generał w stanie spoczynku Jean-Pierre Fabre Bernadac opublikował na swoim blogu apel do prezydenta, premiera i parlamentu. Co prawda podpisało się pod nim 25 innych generałów (w tym były dowódca Legii Cudzoziemskiej, gen. Christian Piquemal), 100 oficerów i 1000 wojskowych, ale w przytłaczającej większości również mających służbę dawno za sobą.
Odezwa, którą przedrukował konserwatywny tygodnik „Valeurs Actuelles", robi jednak wciąż taką furorę, że może nawet wpłynąć na przyszłość polityczną kraju.
Bernadac nie owija w bawełnę. Jego zdaniem Francja znalazła się „w niebezpieczeństwie", staje w obliczu „kilku śmiertelnych zagrożeń". Kraj „rozpada się" z powodu „pewnego rodzaju antyrasizmu", którego efektem jest „nienawiść między wspólnotami". „Rozpad" powoduje też jego zdaniem „islamizm i hordy z przedmieść", przez które część kraju „jest podporządkowana dogmatom sprzecznym z naszą konstytucją".
Zdaniem waszyngtońskiego instytutu Pew wspólnota muzułmańska, która już dziś stanowi 9 proc. społeczeństwa (6 mln mieszkańców Francji) urośnie przy obecnym poziomie imigracji do 17,4 proc. (12,6 mln) do 2050 r.
Le Pen gra pokerowo
Ale poza imigracją Bernadac wspomina także o kryzysie i nierównościach społecznych, które wywołały ruch protestu „żółtych kamizelek" brutalnie spacyfikowany jego zdaniem przez władze. A także narastającym poczuciu niebezpieczeństwa. Autor uważa, że jeśli politycy nie odzyskają poczucia „honoru" i nie porzucą dotychczasowej „pobłażliwości", doprowadzą do „eksplozji" społecznej i sprowokują „interwencję naszych kolegów w służbie czynnej" dla „obrony wartości cywilizacyjnych".