[i]Piotr Jendroszczyk z Berlina[/i]
Niepokój wywołały plany radykalnego odchudzenia resortu obrony, w którym nie brak przestarzałych struktur, dublujących się komórek i nikomu niepotrzebnych referatów. Zdecydowana większość z nich działa w Bonn. W starej stolicy Niemiec pracuje nadal 3,2 tys. urzędników tego resortu, w Berlinie zaledwie 300. – Warto się zastanowić nad przeniesieniem całego resortu do Berlina – twierdzą eksperci. Za jego przykładem mogłyby pójść inne.
Większość ministerstw dotąd nie wyprowadziła się ze starej stolicy. Do Berlina przeniosła się zaledwie część pracowników. Każdy resort ma więc dwie siedziby, jedną nad Renem, drugą nad Szprewą. Podobnie kanclerz, prezydent i wiele innych instytucji rządowych. Taki podział zadań przewiduje ustawa Bundestagu z 1994 roku, na mocy której stolicę zjednoczonych Niemiec przeniesiono do Berlina.
Rezultat jest taki, że w ciągu roku prawie 800 ton dokumentów krąży tam i z powrotem pomiędzy Bonn a Berlinem, a tysiące urzędników podróżuje stale pomiędzy dwiema stolicami Niemiec. Spotkać ich można codziennie w samolotach i superszybkich pociągach łączących oba miasta. Nikt nie wie dokładnie, ile to kosztuje. Rząd twierdzi, że zaledwie 10 mln euro rocznie. Zdaniem ekspertów sumę tę należy pomnożyć co najmniej przez trzy.
– Najwyższy czas z tym skończyć i ostatecznie przenieść rząd do Berlina – głoszą krytycy obecnego stanu rzeczy. Wymagałoby to jednak zmiany ustawy. Zapisano w niej wyraźnie, że w Bonn powinna pracować co najmniej połowa urzędników rządowych. Z najnowszych danych wynika jednak, że w starej stolicy pracuje ich obecnie 8,4 tys., podczas gdy w Berlinie już o ponad tysiąc więcej. – Nie zamierzamy kruszyć o to kopii, ale obserwujemy z wielkim zainteresowaniem, w jakim kierunku zmierza dyskusja na temat roli naszego miasta – mówi Monika Hörig z bońskiego urzędu miejskiego.