Maurice Papon, wierny sługa Francji

Maurice Papon, notabl reżimu Vichy, IV i V Republiki, nie miał krwi na rękach. Najwyżej na zarękawkach

Publikacja: 18.09.2012 01:01

Red

10 lat temu, 18 września 2002 roku, odbywający karę 10 lat pozbawienia wolności francuski zbrodniarz wojenny Maurice Papon został, ze względów zdrowotnych, zwolniony przedterminowo z więzienia. Zmarł w 2007 roku. Tekst z archiwum tygodnika "Plus Minus"

Śmierć Maurice'a Papona prawdopodobnie raz na zawsze zamknęła rozdział francuskich rozliczeń z okresem Vichy. 96-letni starzec był jednym z dwóch Francuzów skazanych za współudział w zbrodniach przeciwko ludzkości. Co jednak ważniejsze - był jedynym przedstawicielem kolaboracyjnego reżimu sądzonym pod takim zarzutem. Na podjęcie owych rozliczeń trzeba było czekać pół wieku. Gdy wreszcie nastąpiły, nie przypominały raczej narodowego rachunku sumienia, już prędzej egzorcyzmy.

Do zatarcia jasnych ocen - historycznych i politycznych, prawnych i moralnych - przyczynił się na koniec i sam Papon. Jako wierny sługa Republiki, wówczas prefekt Paryża, został udekorowany Komandorią Legii Honorowej przez generała de Gaulle'a. Wyrok skazujący z 1998 r. pozbawił go prawa do tego odznaczenia. Cóż jednak znaczy taki zakaz w obliczu śmierci? Zgodnie z wolą zmarłego najbliżsi pochowali go z Legią Honorową na piersi. Nie zapobiegły temu władze państwowe - bo i jak miałyby to uczynić? Obdzierając trupa? Adwokat Papona Francis Vuillemin uciął żenującą dyskusję: zakaz dotyczył noszenia odznaczenia w miejscach publicznych, grób takim miejscem nie jest.

W 2004 r., już po zwolnieniu z więzienia "ze względu na zły stan zdrowia", Maurice Papon zapłacił 2,5 tys. euro grzywny za pozowanie do zdjęcia dla tygodnika "Le Point" z najwyższym francuskim odznaczeniem. Order Legii Honorowej ustanowiony przez Napoleona miał służyć wyróżnieniu zacnych mężów, którzy potrafili łączyć żołnierską odwagę z cnotami obywatelskimi, tworząc "podstawę nowego społeczeństwa w służbie narodu". Formalnie Papon odpowiadał tym kryteriom.

Państwo wierne swemu słudze

Arno Klarsfeld, jeden z adwokatów rodzin Żydów wywiezionych z Francji, syn słynnych "łowców nazistów", Serge'a i Beaty, uznał śmierć Papona za epizod bez znaczenia dla historii. Liczył się bowiem tylko proces i wyrok skazujący wydany na byłego sekretarza generalnego prefektury departamentu Żyrondy, namiestnika rządu Lavala. Klarsfeld junior nie do końca miał rację. Papon odsiedział zaledwie 3 lata z dziesięcioletniego wyroku. Dla wspólnika w dziele nazistowskiego Endlösung nie był to surowy wymiar kary. Umarł jako człowiek wolny. Państwo francuskie przywróciło mu prawo do emerytury w pełnym wymiarze. Przejęło także połowę zobowiązań finansowych wobec rodzin deportowanych, jakie ciążyły na Paponie na mocy wyroku sądowego. Nie wyparło się go do końca.

Zbrodniarz chętnie przedstawiał się jako nowe wcielenie niesłusznie oskarżonego i skazanego Alfreda Dreyfusa. Szczególna to paralela: Dreyfus był Żydem. Podczas pogrzebu Papona padło bardziej bluźniercze porównanie - do Chrystusa.

Zupełnie inną postać przywołała natomiast Arlette Laguiller, weteranka francuskich trockistów, nieczęsto wykazująca się trafnymi spostrzeżeniami. Laguiller zestawiła sprawę Papona, który - rzekomo ciężko chory - opuszczał więzienie dziarskim krokiem, z losem Nathalie Meningon, terrorystki Action Directe. Pozostaje ona w więzieniu, chociaż podobno jest częściowo sparaliżowana po wylewie krwi do mózgu. Oto dowód - powiada Laguiller - jak różnie państwo francuskie traktuje tych, którzy popełnili błąd przeciwstawienia się mu, gorszy niż sama zbrodnia terroryzmu, i tych, co pozostawali jego oddanymi i lojalnymi sługami, choć dopuścili się zbrodni jeszcze cięższych. Wywód trockistki jest nie do przyjęcia dla polityków rządzącej prawicy i socjalistycznej opozycji. Ich zdaniem wraz z Paponem piekło pochłania ostatni symbol kolaboracji - i tylko kolaboracji. Papon był prefektem, a nawet ministrem. Zgoda, trudno. Ale nie był Francją. Jegoprzewiny nie mogą kalać wizerunku ojczyzny.

Ciężkostrawna prawda

To właśnie sedno sprawy, sens francuskich rozliczeń z przeszłością. Nie jest aż tak odległa, by móc ją traktować niczym prehistorię, jak choćby kwestię grzechów kolonialnych. A przecież Francuzi chcieliby okres Vichy umieścić gdzieś w mrokach średniowiecza. Bo to - według ich własnego określenia - "przeszłość, która źle się potoczyła". Nie radzą sobie z niewygodną prawdą.

Dyskomfort zaczyna się od konstatacji, że rządy Vichy nie były dyktaturą wojskową, lecz w pełni legalną kontynuacją III Republiki. W czerwcu 1940 r. marszałek Philippe Petain, mąż opatrznościowy, otrzymał władcze prerogatywy od parlamentu. Ratował "substancję narodową". Uzurpatorem był natomiast Charles de Gaulle: wypowiedział posłuszeństwo prawowitej władzy.

Amerykański historyk Robert Paxton, autor pionierskiej, fundamentalnej pracy "Francja Vichy" (1972), wykazał, że hitlerowskie Niemcy utrzymywały w okupowanej Francji jedynie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Tylu wystarczało, bo większość zadań porządkowo-administracyjnych wykonywali za nich, ku chwale III Rzeszy, posłuszni Francuzi. Częścią ich pracy stały się aresztowania i wywózki Żydów. Objęły 76 tys. osób, jedną czwartą tej społeczności. Były organizowane przez ministra policji René Bousqueta i podległych mu funkcjonariuszy z nadgorliwością budzącą nieraz zdumienie Niemców. Bydlęcych wagonów dostarczały koleje państwowe SNCF, wystawiając państwu rachunki "od głowy i od kilometra". Największą paryską łapankę w lipcu 1942 r. (13 tys. Żydów) przeprowadziła w całości francuska policja. Transporty do Auschwitz odchodziły z obozu w Drancy, przedsionka śmierci, jeszcze po lądowaniu aliantów w Normandii.

Nawias w dziejach Francji

Wszystko to uzmysłowił Francuzom dopiero Amerykanin. Wybuchła "rewolucja paxtonowska", jak to zjawisko określa dzisiaj, z pewnym zażenowaniem, historiografia francuska. Rewolucja była na pewno potrzebna, ale niekoniecznie pożądana. Obowiązywała przecież wersja de Gaulle'a o Francji ruchu oporu, więc o chwale Resistance przesłaniającej hańbę kolaboracji. Trzeba było geniuszu, lecz i wyrachowania generała, by wpoić rodakom nową mitologię. Z czasem, gdy skończyły się powojenne czystki, doraźne procesy i egzekucje zdrajców, mit pokrył się patyną wiarygodności. Nikt nie chciał zdrapywać warstwy ochronnej. W początku lat 90., kiedy już zanosiło się na głośne procesy, tak tłumaczył to Serge Klarsfeld: - Przez pół wieku działały psychiczne mechanizmy obronne, indywidualne i zbiorowe. Nie ma się ochoty rozpamiętywać ani nawet do końca poznać nieprzystojnego uczynku, jaki zdarzył się w rodzinie.

Kolaboracja, a zwłaszcza francuski udział w Holokauście, wywołały intelektualną blokadę w kolejnych pokoleniach. Szczególnym przykładem takiej blokady jest postawa Francois Mitterranda. Desperacko sprzeciwiał się uznaniu odpowiedzialności Francji za udział w prześladowaniach i wywózkach Żydów w latach 1941 - 1944. W bałamutnej historiozofii posuwał się nawet dalej niż jego poprzednicy. Dla określenia okresu Vichy ukuł specjalny termin: "nawias w dziejach Francji". Twór rządzony faktycznie przez Petaina i Lavala był quasi-państwem, ale nie był Francją. IV i V Republika nie mogły być więc jego dziedziczkami. Tymczasem dziedzicem Vichy był w pewnym sensie sam Mitterrand. U kresu życia zgodził się na rozmowy z dziennikarzem Georges-Markiem Benamou. Ten - wykorzystując wiele zwierzeń nieprzeznaczonych do druku - opublikował je w książce pod znamiennym tytułem, cytatem z Mitterranda: "Młody człowieku, nie wiesz, o czym mówisz". Istotnie, dziennikarz nie miał wcześniej pojęcia o politycznej nostalgii sędziwego prezydenta, choć wiedział - była to tajemnica poliszynela - że jego rozmówca pracował w administracji Vichy. Został nawet odznaczony przez Petaina krzyżem Francisque, namiastką Legii Honorowej.

W Vichy byli wszyscy

Mitterrand, socjalista z wyrachowania, wyznał, że tamte czasy nie były dla niego w żadnym razie nawiasem w biografii, lecz początkiem kariery politycznej. A postacie, w które był zapatrzony, to nie socjalista Leon Blum ani nawet nie generał de Gaulle, lecz Pierre Laval i - zwłaszcza - fascynujący marszałek Petain. Prezydent nie miał rozterek z powodu wieloletniej przyjaźni z Bousquetem, szefem vichystowskiego MSW. Przeciwnie, powtarzał, że "w Vichy byli wszyscy", tylko, że wielu nie zdążyło w porę przejść na właściwą stronę (on sam dołączył do Resistance). Ujął to we wspaniale cyniczną metaforę: wsiadłem na złej stacji, ale dojechałem do właściwej.

Benamou sugerował, że Mitterrand uważał się poniekąd za cudownie ocalonego z zagłady. Oczywiście tej, która spadła po wojnie na ludzi Vichy. Przez lata przesyłał jako prezydent wieńce na grób Petaina na wyspie Yeu. Twierdził, że czci w ten sposób pamięć bohatera spod Verdun i wszystkich marszałków Francji. Nie był w tym kulcie odosobniony. Hołdy Mitterranda skończyły się w 1992 r. (ostatni wieniec został przewieziony helikopterem, pod osłoną nocy), gdy głośno powiedzieli o nich Klarsfeldowie.

Serge, stojący na czele Stowarzyszenia Córek i Synów Żydów Wywiezionych z Francji, pół życia poświęcił na tropienie nazistowskich zbrodniarzy i ich francuskich wspólników. Fala powojennych procesów objęła bowiem tylko najbardziej prominentnych przedstawicieli władz Vichy, a i to nie wszystkich. Nie wiadomo, ilu pozostało w cieniu; nie ustalił tego nawet Paxton. Skazanego na śmierć Petaina ułaskawił de Gaulle, już w 1945 r. pracujący nad narodowym pojednaniem. Laval został rozstrzelany. Bousquet, po wyroku pięciu lat "infamii za szkodzenie obronności Francji", odzyskał prawa cywilne, zaszczyty, nawet tytuł oficera Legii Honorowej. Do służby państwowej jednak nie wrócił.

Wzorowa kariera łotra

Maurice Papon z podobnej próby wyszedł po wojnie wręcz wzmocniony: przedstawił dowody (nieprawdziwe) współpracy z ruchem oporu i ratowania Żydów. Prawdę o jego aktywności jako delegata rządu Vichy w Żyrondzie ujawnił dopiero w 1981 r. satyryczny tygodnik "Le Canard Enchainé". Wtedy Papon był już ministrem budżetu. Jego kariera mogłaby zostać uznana za modelową, gdyby nie była karierą łotra. Kierował się zasadą, którą zdefiniował już Max Weber: honorem administracji jest posłuszeństwo. Po III Republice i Vichy nastał de Gaulle, po nim - Pompidou i Giscard d'Estaing. Lojalność Papona, arka przymierza między dawnymi i nowymi czasy, przetrwała wszystkie burze. Był prefektem na Korsyce, w Algierii i w Paryżu. W stolicy zezwolił na policyjną masakrę około 300 Algierczyków manifestujących przeciw wojnie w 1961 r. Według technokratycznej formuły może i był odpowiedzialny, ale na pewno nie winny. Jeśli w efekcie jego decyzji płynęła krew, nigdy nie osiadała na jego rękach. Kilka kropli mogło najwyżej poplamić zarękawki.

Do skazania Papona nie doszłoby bez wcześniejszych procesów. A tych z kolei nie byłoby bez wysiłków podejmowanych - per fas et nefas - przez Klarsfeldów. W 1987 r. dożywocie dostał kat Lyonu, gestapowiec Klaus Barbie, faktycznie porwany przez Francuzów z Boliwii. W osobie Niemca nie dało się jednak osądzić reżimu Vichy. Podobnie skazanie za współudział w zbrodniach przeciwko ludzkości w 1994 r. pierwszego Francuza, bandyty i antysemickiego bojówkarza Paula Touviera, wykonawcy egzekucji zarządzonych przez gestapo, nie miało wymiaru rozprawy z "tamtą Francją". Dotyczyło natomiast w znacznej mierze Francji współczesnej. Z dwoma zaocznymi wyrokami śmierci Touvier przez 40 lat (!) ukrywał się przed policją, korzystając zwłaszcza z pomocy księży, w tym purpuratów. Ówczesny arcybiskup Lyonu kardynał Albert Decortray powiedział o nich, że "zatracili granice między chrześcijańskim miłosierdziem a ludzkim poczuciem sprawiedliwości".

Barbie i Touvier zmarli w więzieniu. W tym samym czasie naturalna śmierć uchroniła przed procesami Jeana Leguaya i Maurice'a Sabatiera, regionalnych notabli Vichy. Ich ówczesny przełożony René Bousquet zginął z ręki szaleńca w 1992 r., w przeddzień pierwszego przesłuchania w sądzie.

Miejsce Chiraca w historii

Ponownie przepadła szansa na odpowiedzialne rozliczenia z historią. Trzeba było uciekać się do egzorcyzmów. Premier Pierre Beregovoy solennie obiecał przed parlamentem, że nie dojdzie do "ukradkowej rehabilitacji Vichy". Prezydent Mitterrand zdobył się na gest, ustanawiając dzień pamięci o ofiarach z lat 1941 - 1944. Ale ich katów po imieniu nie nazwał. Wymyślił kolejną pokrętną formułę: faktyczna władza, zwana rządem państwa francuskiego.

Dyktatowi hipokryzji położył kres dopiero - jeszcze raz wypada użyć tego słowa - Jacques Chirac. W 1995 r., tuż po wyborczym zwycięstwie, jako pierwszy prezydent Francji uznał formalnie współodpowiedzialność swego kraju za zagładę Żydów. Powiedział: popełniliśmy czyny niewybaczalne. Dzisiaj, kiedy Chirac jest w politycznej agonii, godzi się przypomnieć, że już tym aktem skruchy i odwagi zapewnił sobie miejsce w historii. Biskupi poszli w ślady prezydenta dwa lata później (znów chciałoby się dodać: dopiero), prosząc Boga i Żydów o wybaczenie za milczenie większości francuskiego kleru w latach kolaboracji.

Duchy de Gaulle'a i Petaina

Do procesu Maurice'a Papona doszło - po 18 latach walki z cieniem - w 1998 r. już w innej atmosferze, ale wciąż z tą samą nadzieją na przegnanie demonów. Płonną nadzieją. Ostatnia szansa nie została odpowiednio wykorzystana. Żaden inny Francuz nie stanie już przed sądem oskarżony o współudział w zbrodniach przeciwko ludzkości. Co prawda rodziny deportowanych nadal dochodzą sprawiedliwości od SNCF i państwa, ale ścigają instytucje, nie zaś konkretnych ludzi. A Papon pokazał się rodakom, najpierw zafascynowanym sprawą sądową, z czasem jednak (proces trwał 8 miesięcy) znużonym zawiłościami procedury, jako dygnitarz, broniący przed oszczercami czci i honoru sługi Francji. Przez adwokatów negocjował wymiar kary, otwarcie szantażując sąd mocnym argumentem: w takiej sprawie możliwe jest albo uniewinnienie, albo dożywocie. 10 lat stało się w efekcie wyrokiem niewiele mówiącym o winie, historii i moralności, za to sporo o polityce i "poprawności narodowej". Jakby nie karano zbrodniarza, lecz jednano duchy de Gaulle'a i Petaina.

Claude Lanzmann, twórca pamiętnego dokumentu "Shoah", stwierdził, że podczas procesu w Bordeaux symbolicznie rozliczono wszelkie zbrodnie reżimu Vichy. Czy rzeczywiście? Papon został uznany za winnego współudziału w zbrodniach przeciwko ludzkości tylko w tym, co dotyczyło zatrzymania, a potem bezprawnego uwięzienia Żydów z Żyrondy. Nie udowodniono mu współodpowiedzialności za ich zagładę. Zasłonił się skutecznie rzekomą niewiedzą o przeznaczeniu transportów wysyłanych z dworca w Bordeaux. A więc - jeśli miał to być proces Vichy - to również tego reżimu nie napiętnowano za aktywne uczestnictwo w Holokauście. - Nie wskazano jasno, choć była po temu wyjątkowa sposobność, gdzie jest dobro, a gdzie zło - zauważył pisarz Marek Halter. Hervé de Charette, były minister spraw zagranicznych, zapamiętał wrażenie "niedokończonej debaty, po której w zbiorowym sumieniu nie przetrwa mocne i jasne wspomnienie".

Papon przekonywał (ale czy zdołał przekonać?), że okresu Vichy nie da się ocenić w kategoriach czarno-białych. I że na pewno nie jest do tego zdolne pokolenie urodzone już po wojnie, któremu najwygodniej byłoby uczynić zeń kozła ofiarnego, i przynieść w ten sposób ulgę świadomości zbiorowej. Papon zakończył życie jako człowiek wolny w nocy z 17 na 18 lutego. Kilka godzin później zmarł, o 30 lat od niego młodszy, sędzia Jean-Louis Castagnede. To on skazał "sługę Francji" w 1998 r. Podczas pogrzebu Papona ktoś podobno szepnął, że Castagnede wydał wtedy wyrok i na samego siebie.

Luty 2007

10 lat temu, 18 września 2002 roku, odbywający karę 10 lat pozbawienia wolności francuski zbrodniarz wojenny Maurice Papon został, ze względów zdrowotnych, zwolniony przedterminowo z więzienia. Zmarł w 2007 roku. Tekst z archiwum tygodnika "Plus Minus"

Śmierć Maurice'a Papona prawdopodobnie raz na zawsze zamknęła rozdział francuskich rozliczeń z okresem Vichy. 96-letni starzec był jednym z dwóch Francuzów skazanych za współudział w zbrodniach przeciwko ludzkości. Co jednak ważniejsze - był jedynym przedstawicielem kolaboracyjnego reżimu sądzonym pod takim zarzutem. Na podjęcie owych rozliczeń trzeba było czekać pół wieku. Gdy wreszcie nastąpiły, nie przypominały raczej narodowego rachunku sumienia, już prędzej egzorcyzmy.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1157
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1156
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1155
Świat
Ukraina: Kto może zastąpić pomoc wywiadowczą USA i Starlinki Muska?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1154