„Terroryzm pożera własne dzieci" – triumfował na pierwszej stronie prorządowy syryjski dziennik „Al-Watan". Dla reżimu w Damaszku wszyscy jego przeciwnicy to terroryści. Teraz ma powody do radości, bo od czterech dni trwają zacięte walki, w których jednak rządowa armia uczestniczyć nie musi.
Powstała niedawno koalicja organizacji rebelianckich walczących z reżimem postanowiła przepędzić z kraju fundamentalistów z Al-Kaidy.
– To oni odpowiadają za najcięższe zbrodnie, od znęcania się nad cywilami aż po kanibalizm, a wszystko to w imię religii – mówi płk Kasim Sadidin, rzecznik koalicji. Problem w tym, że filie Al-Kaidy, które od miesięcy zdobywały fundusze, zbroiły się i wyjeżdżały do Syrii, by walczyć z wojskami Baszara al-Asada, w ostatnich miesiącach niebywale rosły w siłę. Jedną z takich najpotężniejszych filii jest Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL). Liczyć może nawet 7 tys. członków.
ISIL nie walczy już tylko w Syrii. Kilka dni temu ta właśnie organizacja zdobyła kontrolę nad dwoma miastami w irackiej prowincji Anbar, Faludżą i Ramadi. W latach 2003–2011 zginęło tam 1300 amerykańskich żołnierzy, walcząc właśnie z poplecznikami Al-Kaidy. Z relacji świadków i informacji przekazanych przez przedstawicieli rządu w Bagdadzie wynika, że ISIL zdobyła Faludżę dość łatwo, bo wchodząc do miasta, na początku zajęła magazyny z bronią pozostawioną irackiej policji... przez siły USA.
– Podobnych incydentów może być coraz więcej i nie da się im zapobiec – uważa Mowafak al-Rubaji, były iracki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Jego zdaniem członkowie ISIL są „bardzo mocno zmotywowani, dobrze wyszkoleni i rozumieją islam bardzo selektywnie".