Cztery lata temu Japonię nawiedziło ogromne trzęsienie ziemi, które wywołało tsunami, które z kolei doprowadziło do katastrofy w elektrowni atomowej w Fukushimie. Atmosferę grozy pamiętamy do dziś choć od bezpośrednio dotkniętych promieniowaniem terenów dzielą nas tysiące kilometrów. Cztery lata wydają się czasem wystarczającym, by wysoce uprzemysłowione i do bólu zorganizowane społeczeństwo było w stanie poradzić sobie z każdym problemem. Jednak sytuacja w post-atomowej zonie nie jest wcale optymistyczna.
Pesymistyczny wynik sondażu
Redakcja Asahi Shimbun, jednego z głównych japońskich dzienników przeprowadziła kilka dni temu sondaż wśród tysiąca osób dotkniętych kataklizmem z 2011 roku. Ankiety trafiły do ludzi z prefektur Iwate, Miyagi i Fukushima. Na podstawie 628 nadesłanych odpowiedzi powstała statystyka, która przedstawia tempo powrotu poszkodowanych w wyniki „potrójnej klęski" terenów. Średnio ponad 60 proc. mieszkańców wysiedlonych ze swoich domów wciąż musi mieszkać w tymczasowym budownictwie. Rok po katastrofie w takich osiedlach przebywali wszyscy, następnie rok po roku odsetek spadał do poziomu odpowiednio 87 proc. w 2013 i 76 proc. w 2014 roku.
Jedynie 26 proc. respondentów było w stanie odbudować swoje mieszkania albo wrócić do tych opuszczonych. Zaledwie 3 proc. skorzystało z budownictwa sponsorowanego przez państwo. To wciąż niewielka liczba ze wszystkich kilkudziesięciu tysięcy Japończyków, którzy musieli nagle i zupełnie bez własnej winy przenieść się z całym dobytkiem w inne miejsce. Początkowo spodziewano się, że tymczasowe zakwaterowanie potrwa najwyżej rok (myślało tak 28 proc. ankietowanych). Z dwoma latami liczyło się 19 proc., na dłuższy okres stawiało 13 proc. W niektórych miejscach wciąż nie następują odpowiednie prace, które gwarantowałyby odbudowę jakości życia sprzed 11 marca 2011 roku. Ocena działań lokalnych władz pozostaje na przeciętnym poziomie.
Poszkodowane tereny zwiedzał dwa tygodnie temu brytyjski książę William. Wraz z jego wizytą zbiegło się otwarcie 14-kilometrowego odcinka autostrady Joban przebiegającej w odległości zaledwie 6 kilometrów od elektrowni. Przejazd przez centrum skażonego terenu ma już nie być groźny dla zdrowia. Na trasie można znaleźć wiele mierników promieniowania, analitycy uspokajają, że podczas jazdy po tym fragmencie z prędkością 70 km/h dostaje się dawkę równą 1/300 zwykłego rentgenu klatki piersiowej. Dla porównania lot na trasie Frankfurt – Singapur wiąże się z blisko 200 razy wyższą ekspozycją na mikrosiwerty.
Kto posprząta atomowy bałagan?
Przez ostatnie blisko 50 miesięcy w Japonii pojawiło się tak wiele absurdalnie brzmiących pomysłów na zaprowadzenie w Fukushimie porządku, że nic nie stałoby na przeszkodzie, by poprosić o pomoc krajową guru od sprzątania, Marie Kondo. To aktualnie najpopularniejsza autorka książek o tym, jak efektywnie sprzątać, jej metoda (nazywana konmari) polega na tym, by wyrzucać wszystko, co nie wzbudza w nas pozytywnych uczuć. Gdyby o losach elektrowni i nuklearnych śmieci mogli decydować okoliczni mieszkańcy, z pewnością w zgodzie z filozofią pani Kondo pozbyliby się wszystkiego raz na zawsze. A tak muszą po raz kolejny słuchać o planach zamrażania gruntu wokół reaktorów, wbijaniu super zimnych pali wokół zgliszczy Fukushimy Daiichi, czy usuwaniu skażenia kosmicznym promieniowaniem.