Wrzesień przyniósł kolejny tragiczny sondaż dla Francois Hollande’a. Tylko 16 proc. Francuzów uważa go za dobrego prezydenta, a 84 proc. jest przeciwnego zdania. Mimo to Hollande coraz wyraźniej zapowiada, że będzie walczył o reelekcję.
Tyle, że nie tylko nie będzie w takim przypadku jedynym reprezentantem swojej formacji, ale wręcz tym, który ma najmniejsze szanse na zwycięstwo. Najwięcej (28 proc.) wyborców lewicy uważa bowiem, że kolory partii powinien reprezentować Emmanuel Macron, były już liberalny minister gospodarki. Dalej pojawia się z 18 proc. Jean-Luc Melenchon, któremu blisko do ugrupowań postkomunistycznych, i premier Manuel Valls (17 proc.), zwolennik twardej rozprawy z zagrożeniem terrorystycznym. Hollande’a wyprzedzają nawet Arnaud Montebourg (13 proc.), jego były minister i zacięty przeciwnik globalizacji, oraz Christiane Taubira (9 proc.), do tej pory odpowiedzialna za resort sprawiedliwości. Hollande może liczyć tylko na poparcie 8 proc. głosujących.
W środę Republikanie zakończyli rejestrację kandydatów, którzy wezmą udział w prawyborach. Pod koniec listopada okaże się, który z dwóch faworytów, Nicolas Sarkozy czy Alain Juppe, będzie reprezentował konserwatystów. Ale wtedy umiarkowana prawica stanie murem za jednym pretendentem do prezydentury. To daje jej gwarancje przejścia do II tury razem z liderką Frontu Narodowego Marine Le Pen, która może liczyć na poparcie nawet 35 proc. elektoratu. I w ostatecznej rozgrywce zwycięstwa.
Dlaczego socjaliści przystępują do tych wyborów rozproszeni?
– Partia podzieliła się na frakcje socjaldemokratyczną i umiarkowaną oraz twardą lewicę. To wynik reform liberalnych przeprowadzonych przez Hollande’a, które część jego wyborców uznała za zdradę – mówi „Rz” Yves Bertoncini, dyrektor paryskiego Instytutu Jacques’a Delorsa.