Ałła wraz z dziećmi i matką właśnie przyjechała do małej cichej wsi pod Rzeszowem. Czekał tu na nich dom z kilkoma łóżkami, świeżą pościelą i gorącą herbatą. Uśmiecha się szczęśliwa, że po długiej podróży wreszcie dotarła do spokojnego miejsca. Ale gdy zza uchylonego okna dochodzi dźwięk samolotu odrzutowego, kuli się, a na jej twarzy widać przestrach. – To Ruscy? – pyta niespokojnie.
Dopiero po dłuższej chwili udaje się ją uspokoić i wytłumaczyć, że nad Podkarpaciem latają polskie i amerykańskie samoloty patrolowe. Właśnie po to, by rosyjska armia nie odważyła się tu zbliżyć. – To się nazywa reakcja dezadaptacyjna – wyjaśnia psychoterapeutka Natalia Tymec, Ukrainka mieszkająca w Przemyślu. Od początku wojny jako wolontariuszka pomaga uchodźcom, by doszli do siebie po ciężkich przeżyciach. Fachowo mówiąc: udziela interwencji kryzysowej. – Najlepiej, by interwencja nastąpiła do 48 godzin po ciężkich przeżyciach – zauważa.
Czytaj więcej
Znaczna część uchodźców z Ukrainy trafiła do hosteli, hoteli i pensjonatów w Polsce. Do Polski przyjechało już ponad 1,7 miliona ludzi uciekających przed wojną. Budżet państwa płaci za pobyt 120 zł za osobę za dobę, ale po 21 marca stawka będzie trzykrotnie niższa – 40 zł.
Niestety, większość potrzebujących wsparcia nie dostaje takiej pomocy w ciągu dwóch dni. Zanim dotrą do Polski, mija często znacznie więcej czasu, bo podróżowanie przez zatłoczone ukraińskie drogi nie jest łatwe ani szybkie. A brak leczenia stresu może pozostawić trwałe ślady w psychice nawet na całe życie.
Dźwięk odrzutowca to niejedyna rzecz, która może powodować nerwowe reakcje ludzi, którzy widzieli wojnę. Natalia Tymec zauważa, że uchodźcy mogą się przestraszyć nawet zapachów. – Niedawno byłam świadkiem paniki młodej kobiety, która zobaczyła kibiców odpalających race ku czci swojej ulubionej drużyny. Widok ognia i zapach dymu skojarzyły jej się z tym, co widziała u siebie: śmiercią własnej matki od odłamka pocisku, gdy ostrzelano konwój z uchodźcami – opowiada psychoterapeutka.