Jej dziadek Todor Żiwkow rządził Bułgarią od 1971 roku do upadku komunizmu w 1989 roku i zasłynął m.in. z tego, że chciał przyłączyć kraj do ZSRR.
– Był kozłem ofiarnym. Jego dziedzictwo prędzej czy później zostanie docenione – usprawiedliwia go wnuczka. Gdy zmarł, Ewgenia miała 33 lata.
Żiwkow nie doczekał czasów, gdy jego wnuczka zajęła się polityką. W 2001 roku z ramienia socjalistów dostała się do parlamentu i – choć zajęta modą – była tam przez dwie kadencje. Jej najnowsze zamiary wywołały jednak szok.
– Nikt nie pamięta jej zaangażowania politycznego. Żadnego projektu ustawy, żadnej inicjatywy. Ona nie ma zacięcia politycznego, choć wierzy w te same ideały co dziadek. Czy mogłaby zostać prezydentem? Nigdy. Gdyby socjaliści oficjalnie wystawili jej kandydaturę, byłby to skandal, gdyż oznaczałoby to rehabilitację jej komunistycznej rodziny – mówi „Rz" Borisław Cekow, szef Instytutu Polityki Współczesnej w Sofii, sam wieloletni deputowany.
Skąd zatem marzenie o władzy? – Ona stale chce przypominać o dziedzictwie swojego dziadka. A stary, betonowy trzon socjalistów, który wywodzi się z tajnych służb bezpieczeństwa, wierzy, że dzięki jej nazwisku odzyska siłę – tłumaczy Cekow.