Korespondencja z Saint-Denis
Abdelhamid Abaaoud zginął w miejscu dla Francji symbolicznym. Organizator zamachów z 13 listopada schronił się w budynku na rogu ulic du Corbillon i Republiki, głównego deptaka handlowego Saint-Denis, 120-tysięcznego miasta na obrzeżach stolicy. 300 metrów stąd – wieża gotyckiej bazyliki Świętego Dionizego, miejsce pochówku wszystkich królów Francji, od Dagoberta po Ludwika XVIII.
Abaaoud zaplanował ataki tak, aby miały jak największy efekt psychologiczny. Ale wybierając swoją kryjówkę i, jak się okazało, miejsce śmierci, symboliką w żadnym stopniu się nie kierował.
– To był squat, jeden z wielu w Saint-Denis. W opuszczonych XIX-wiecznych budynkach mieszkają imigranci bez papierów. Płacą stawki wyższe od rynkowych, ale „handlarze snem" nie pytają, kim są, skąd pochodzą. Warunki są fatalne, co roku w pożarach w Saint-Denis ginie kilka–kilkanaście osób – mówi Colin Falconer, emerytowany nauczyciel angielskiego, który dwa lata temu przeniósł się do Saint-Denis, bo mieszkania są tu cztery razy tańsze niż w Paryżu.
Jesteśmy jedynymi białymi, którzy przyglądają się zniszczonemu budynkowi. Abaaoud bronił się tak zaciekle, że jednostki antyterrorystyczne RAID szturmowały ulicę Corbillon cztery godziny, oddając kilka tysięcy strzałów. Wszystkie okna są zabite dyktą, poza jednym, w którym widać ślady kul. I choć od śmierci Abaaouda minął tydzień, wciąż jest tu przynajmniej kilkudziesięciu gapiów. To głównie młodzi Arabowie, kobiety w hidżabach, także wielu Afrykanów.
Skład etniczny i religijny ludności to drugi powód, dla którego terrorysta sądził, że w Saint-Denis będzie bezpieczny.
– Zasady laickiego państwa zabraniają nam prowadzić statystyki dotyczącej pochodzenia ludności. Ale w ciągu kilkunastu lat liczba ortodoksyjnych muzułmanów gwałtownie wzrosła. Wystarczy wyjść na ulicę – mówi mi David Proult, wywodzący się z Francuskiej Partii Komunistycznej zastępca mera Saint-Denis.
Nie ma już fabryk
Głównie z powodu napływu imigrantów ludność miasta tylko od 2000 roku wzrosła aż o 1/4. Ale zjawisko jest szersze. Cały departament Sekwana-Saint-Denis – już przeszło półtora miliona osób – od wschodu i północy styka się z Paryżem niebezpiecznymi, biednymi, opuszczonymi dzielnicami zdominowanymi przez wyznawców Allaha.