Choć świadkowie dochowali formalnych wymagań dla testamentu ustnego, po dokładnym przesłuchaniu sąd nie dał im wiary.
Wątpliwe zeznania
Matka zmarłego wystąpiła o stwierdzenie nabycia spadku w całości na podstawie testamentu ustnego, sporządzonego w szpitalu na dwa miesiące przed śmiercią syna. Zmarł w stosunkowo młodym wieku, ale po dwuletniej chorobie. Kwestia, że może być gdzieś testament notarialny, pojawiła się dopiero w trakcie sprawy o stwierdzenie nabycia spadku. Dociekliwa sędzia zapytała wszystkich notariuszy w Warszawie, czy zmarły nie zostawił testamentu. Okazało się, że owszem, zostawił, kilka lat wcześniej. Cały spadek zapisał w nim swojej ówczesnej drugiej żonie. Wydziedziczył jedynego syna z pierwszego małżeństwa z powodu uporczywego lekceważenia obowiązków wobec ojca i rodziny.
Jednocześnie ówczesna żona napisała podobny testament na jego rzecz (swego rodzaju testament na przeżycie). Chodziło im o zabezpieczenie niedokończonej budowy domu, gdyż jedno z nich wyjeżdżało na kontrakt za granicę. Ale mężczyzna związał się z inną kobietą i to ona, gdy zachorował i trafił do szpitala, zorganizowała sporządzenie testamentu ustnego w obecności jej oraz jej rodziców. Do całego spadku mężczyzna powołał w nim swoją matkę.
Sądy dwóch instancji uznały, że zeznania tej trójki (będącej w dobrych relacjach z matką) nie były spójne. Rodzice odmiennie niż ich córka wskazywali, że spadkodawca nie podawał powodów wydziedziczenia syna, a okoliczności te znali z wcześniejszych rozmów. Świadkowie byli zgodni, że spadkodawca dyktował swoje oświadczenie woli, tymczasem treść wskazuje, jakby pochodziło od świadków. Dokument był bez skreśleń i poprawek, zawierał szczegóły, jak nr dowodu osobistego i dane adresowe. Trudno uwierzyć, że ciężko chora osoba potrafiła tak przekuć swoje myśli w słowa. Nie dość tego: spadkodawca przebywał na oddziale zamkniętym, upoważniona do odwiedzin była tylko jego partnerka, a nikt z personelu nie zauważył osób odwiedzających chorego. Świadkowie nie wspomnieli też, że założyli odzież ochronną.
W konsekwencji sąd spadku, a następnie Sąd Okręgowy w Warszawie doszły do przekonania, że zeznania świadków były nieprawdziwe. Wskazano, że motywacją partnerki zmarłego nie było uzyskanie korzyści dla siebie, lecz przekonanie, że w ten sposób chciałby on zadysponować swoim majątkiem na wypadek śmierci, lecz nie zdążył.