Podatki trzeba płacić rzetelnie i sumienne. Ale nie jest to proste, bo prawo podatkowe jest niejasne i zawiłe, a do tego fiskus najchętniej opodatkowałby wszystko, nawet skutki nielegalnego procederu. O tym, że ten fiskalizm musi mieć jednak swoje granice, urzędnikom przypomniał niedawno Naczelny Sąd Administracyjny.
Czytaj także:
Kiedy gmina jest podatnikiem VAT
Jazda bez trzymanki
Sprawa dotyczyła nagannego zjawiska, z którym mierzy się wiele miast – tzw. jazdy na gapę. A chodziło o stolicę. We wniosku o interpretację samorządowcy wyjaśnili, że w związku z przypadkami nielegalnego doładowywania kart miejskich, na których kodowane są uprawnienia do przejazdów środkami komunikacji, zarząd transportu miejskiego podjął bardzo intensywne działania skierowane przeciwko osobom dopuszczającym się tego procederu. Miasto zapewniło, że ZTM jest w stanie zweryfikować legalność kontraktu zakodowanego na karcie miejskiej, elektronicznej legitymacji studenckiej czy innych nośnikach biletów długookresowych dopuszczonych do obrotu. Wszelkie podejrzenia popełnienia przestępstw fałszowania biletów oraz korzystania z nich są i będą zgłaszane do organów ścigania. Sądy zresztą już wydają wyroki, w których stosują sankcje karne wobec oskarżonych, a także zobowiązują ich do naprawienia szkody. Skutki przyniosła też kampania społeczna i część osób dobrowolnie zgłasza chęć naprawienia szkody.
Miasto uważało, że w obu przypadkach z uwagi na sankcyjny charakter opłat nie powinno być VAT. Fiskus to potwierdził, ale tylko jeśli chodzi o należności zasądzane w procesach. Te dobrowolne uznał za wynagrodzenie za przejazd opodatkowane VAT. Miasto zaskarżyło interpretację, ale Wojewódzki Sąd Admini-stracyjny w Warszawie oddalił jego skargę. Rację przyznał mu dopiero NSA.