Sędzia Zabłocki: wolno mi mówić dopóki mówię o prawie

Milczenie w obliczu zła przyczynia się do jego promocji.

Publikacja: 01.11.2018 07:00

Sędzia Zabłocki: wolno mi mówić dopóki mówię o prawie

Foto: Fotorzepa/Jakub Dobrzyński

Kilkakrotnie już wypowiadałem się, czy sędziowie mają prawo zabierać głos w sprawach sądownictwa w innej formie niż w uzasadnieniach wydanych postanowień i wyroków. A zatem: czy i pod jakimi warunkami mają prawo do aktywności publicznej, dotyczącej spraw związanych z prawem stanowionym, ale i z prawem „w akcji", które charakteryzuje stosowanie go przez instytucje do tego upoważnione lub wręcz zobowiązane.

Czytaj także: Reforma sądownictwa: sądy są coraz wolniejsze

Dawać świadectwo

Konsekwentnie wyrażałem głębokie przekonanie, że nie tylko o sprawach istotnych dla sądownictwa, ale generalnie o problemach prawnych, zagrożeniach dla obowiązującego porządku prawnego, zasad państwa prawa sędziom nie tylko wolno mówić, ale wręcz powinni to czynić, również w debacie publicznej. Jest to wręcz ich obowiązek obywatelski, potwierdzony orzeczeniem Trybunału Strasburskiego w słynnej sprawie Baka vs. Węgry. Najszerzej mówiłem o tym w obszernym wywiadzie w kwartalniku „Iustitia" adresowanym głównie do sędziów. Mocno zatem zastanawiałem się, czy raz jeszcze powrócić do tego tematu i czy nie jest on nazbyt wyeksploatowany. Ostatnie dni, w tym i wymiana opinii podczas spotkania w siedzibie rzecznika praw obywatelskich, przekonały mnie, że problem jest nadal żywy i warto domknąć już wypowiedziane myśli oraz poprzeć je aktualnymi przykładami.

Słyszymy, że rzecznicy dyscyplinarni interesują się uczestnictwem sędziów i prokuratorów w akcji przybliżania młodym ludziom zasad i wartości konstytucyjnych w organizowanej od paru lat akcji tzw. tygodnia konstytucyjnego. Najbardziej spektakularnym wypadkiem było wezwanie do złożenia wyjaśnień ws. udziału w tym przedsięwzięciu prokuratora w stanie spoczynku, który jak nikt inny powinien służyć młodzieży swą wiedzą, doświadczeniem i „czuciem" konstytucyjnym, gdyż przez wiele lat specjalizował się w tej materii i wielokrotnie reprezentował prokuratora generalnego na rozprawach przed TK. Wprawiło mnie w najwyższe zdumienie, że informacji tej nie towarzyszyło stwierdzenie, iż rzecznik powziął wiadomości, by pan prokurator popełnił jakieś elementarne błędy w prawniczym rozumowaniu, które mogły wypaczyć wiedzę młodych ludzi o najważniejszym źródle prawa obowiązującym w naszej ojczyźnie. Tylko to bowiem usprawiedliwiałoby uruchamianie jakiegokolwiek postępowania. Czy zatem mają oni prawo szerzyć wiedzę o konstytucji nie tylko w uzasadnieniach orzeczeń (sędziowie) i w sporządzanych pismach procesowych (prokuratorzy)? Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak, i że z tego powodu nie powinny ich spotykać żadne niedogodności. Zróbmy jednak dalszy krok.

Czy sędziowie mają prawo oceniać niektóre z niższych hierarchicznie aktów prawnych na tle zasad i wartości konstytucyjnych? Również co do tego nie mam wątpliwości i powtórzę, co już stwierdziłem: Konstytucja jest także źródłem powszechnie obowiązującego prawa Rzeczypospolitej. Najwyższym w hierarchii. Jeśli tak, to sędziemu nie można zabraniać uczestnictwa w debacie publicznej rozpatrującej również, czy uchwalane prawo jest sprzeczne w jakichś punktach z wzorcami określonymi w ustawie zasadniczej. Przecież wszyscy chcemy, aby sędzia stanowił wzorzec dobrego obywatela. Skoro dobry obywatel nie powinien pozostawać obojętny na lekceważenie zasad konstytucyjnych, na instrumentalne traktowanie najwyższego źródła prawa, tym bardziej sędzia nie może pozostawać obojętny wobec takich zjawisk. Powinien dawać świadectwo wierności ustawie zasadniczej, a nie bojaźliwie odwracać wzrok lub zatykać uszy.

Parodia czy symulacja?

Kilka dni temu opinia publiczna dowiedziała się, że rzecznik dyscyplinarny zainteresował się jednym z sędziów, bo uczestniczył w symulacji rozprawy sądowej, podczas której użyto togi i łańcucha sędziowskiego. Zwraca przy tym uwagę, że akcja przybliżania szerszym kręgom społeczeństwa wiedzy o prawie także w postaci symulacji rozpraw, z udziałem autentycznych sędziów i autentycznych elementów stroju oraz atrybutów sędziowskiej władzy, prowadzona była od wielu lat i wręcz chwalono środowisko, że oto wychodzi naprzeciw społecznym potrzebom. Postawmy więc pytanie: Czy coś tu się zmieniło? Jak rozumiem, tylko to, że tym razem symulację nazwano parodią. W innej publikacji przeczytałem, że ośmieszono wymiar sprawiedliwości, ponieważ kanwę innej symulowanej rozprawy stanowiła bajka o Złym Wilku i Czerwonym Kapturku.

W tym miejscu docieramy, jak sądzę, do sedna problemu. Jaki jest adresat eventu służącego popularyzacji prawa oraz w jakiej formie prezentowane są treści popularyzatorskie. Nie przeczę, że oprócz zbożnej treści liczy się też właściwa forma. Inaczej należy ocenić zorganizowanie, nawet w lżejszej formie, inscenizacji procesu adresowanej do dzieci, ale zdolnych już rozróżniać dobro od zła i uczestniczyć w dyskusji, dlaczego inaczej oceniamy postawę Wilka, a inaczej Czerwonego Kapturka, a inaczej, gdy adresatem inscenizacji miałaby być młodzież przed maturą.

Nie wymagajmy, aby małe dzieci poznawały elementarne prawa poprzez symulację procesu Antygony czy Konrada Wallenroda. Skierowanie do nich takiego przekazu byłoby parodią. Nie nazywajmy też jednak instrumentalnie parodią symulacji sprawy odszkodowawczej czy karnej albo symulacji procesu znanej postaci literackiej, która jest kierowana do bardziej wyrobionego odbiorcy. Jestem jak najdalszy od rozstrzygania jednostkowych spraw, których realiów nie znam. Jeśli jednak dociera do mnie przekaz, że aprobowane, a nawet pochwalane dotąd formy sędziowskiej ekspresji, mające służyć dobru społecznemu, spotykają się z zainteresowaniem rzeczników dyscyplinarnych, chciałbym, by ten przekaz zawierał także konkrety, które pozwolą mi ocenić, czy słowo „parodia" zostało użyte zgodnie z jego etymologią.

Waga formy wypowiedzi

Jak już wynika z powyższych uwag, wielką wagę przywiązywać należy do formy ekspresji sędziego. Jest ona bardzo istotna przy wypowiedziach procesowych. Właściwy język pożądany jest w treści naszych zarządzeń, postanowień i wyroków, ale jeszcze bardziej pożądany jest on w wypowiedziach publicznych. Zapewne właśnie dlatego sędziom bardzo trudno uczestniczyć w debacie publicznej. Jej język bardzo się zaostrzył. I to dotyczy nie tylko debaty politycznej, w której – ze względu na jej istotę – sędziowie uczestniczyć nie powinni. Niezwykle zbrutalizowanego języka używa się ostatnio także w dyskusji na tematy prawne. Sędzia natomiast powinien w takiej rozmowie używać spokojnego, zrównoważonego języka, a w swej narracji nawiązywać wyłącznie do argumentów prawnych, nie zaś do racji natury populistycznej. Niestety, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że jego adwersarze będą używali brutalnego, ale bardzo obrazowego języka, czy wręcz sięgali do demagogii w klasycznej postaci. Powstaje ryzyko, że ten, komu godność i zasady etyki sędziowskiej nie pozwalają na przyjęcie reguł nie fair albo w ogóle nie dojdzie do głosu, albo zostanie odebrany jako osoba, która niewiele ma do powiedzenia i „kładzie uszy po sobie".

Mój test bezstronności

Mimo to sędziowie nie powinni unikać dyskusji na tematy prawne, starając się egzekwować w niej rzetelne reguły debaty i siłą argumentów wykazywać miałkość populistycznych haseł. Także problematyka konstytucyjna i ustroju organów wymiaru sprawiedliwości nie stanowi dla sędziego tabu, pod pewnymi jednak warunkami. Sędzia ma prawo ją poruszać językiem nieuchybiającym godności urzędu, unikać zbyt dosadnych słów i środków ekspresji, ale to nie wszystko. Sędzia powinien – chwaląc lub krytykując określone rozwiązania prawne, postawy czy zjawiska – baczyć, aby nie osłabić zaufania do swej bezstronności, a nade wszystko dbać, by jego stanowisko nie było determinowane politycznie albo choćby tylko mogło zostać odczytane jako refleks jego sympatii lub antypatii politycznych. Zachowanie tych kryteriów jest niełatwe, ale możliwe. Sam stosuję pewien test, który zalecam i innym.

Po pierwsze, zanim swój pogląd uzewnętrznię, muszę być sam głęboko wewnętrznie przekonany, że poddałbym określone rozwiązanie prawne lub pogląd prawny równie pryncypialnej krytyce niezależnie od tego, z jakiej strony sceny politycznej wypłynął i że mój sprzeciw wobec niego pozostaje bez związku z tym, kto konkretnie jest jego autorem. Po drugie, staram się użyć takiej argumentacji, która także odbiorcom pozwoli uwierzyć, że moje intencje i poglądy prawne nie są determinowane sympatiami politycznymi, a moje stanowisko nie uległoby zmianie, gdyby poddawane ocenie rozwiązanie prawne zgłosił (wprowadził) jakikolwiek inny podmiot.

Nawiążmy do wydarzeń ostatnich dni. Wiceprezes Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydała 19 października postanowienie o charakterze środka tymczasowego w znanej sprawie Komisji Europejskiej przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej. Istotą decyzji jest, że „Rzeczpospolita Polska zostaje zobowiązana natychmiast i do czasu wydania postanowienia kończącego niniejsze postępowanie..." do m.in. zawieszenia stosowania enumeratywnie wymienionych w treści tego postanowienia przepisów ustawy z dnia 8 grudnia 2017 r. o Sądzie Najwyższym oraz do „podjęcia wszelkich niezbędnych środków w celu zapewnienia, by sędziowie SN, których dotyczą wyżej wymienione przepisy, mogli pełnić funkcje na tym samym stanowisku, korzystając z tego samego statusu, takich samych praw i warunków zatrudnienia, jakie przysługiwały im do dnia 3 kwietnia 2018 r., czyli do dnia wejścia w życie ustawy o SN".

W związku ze zobowiązaniem do, jak głosi to orzeczenie, natychmiastowego jego wykonania, pierwsza prezes Sądu Najwyższego wezwała wszystkich sędziów, podmiotowo objętych treścią tego postanowienia, do stawienia się w Sądzie Najwyższym w celu podjęcia służby. Podobnie postąpił prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, dopuszczając sędziów 65-latków z NSA do orzekania. Przedstawiciele władzy wykonawczej i ustawodawczej zajęli inne stanowisko, do którego paru szczegółów wypada powrócić właśnie w formie przykładu. Jako naczelne jawi się jednak pytanie, czy sędziowie mają prawo zabrać głos w tym dyskursie i na jakich warunkach. Gdybym takiego prawa nie miał, nie miałbym również prawa postawienia kilku fundamentalnych pytań, które wręcz wymagają odpowiedzi. Pierwsza reakcja oponentów względem stanowiska zajętego przez prezesów sądów najwyższych sprowadzała się do tezy: zabezpieczenie nie może oddziaływać wstecz. Czyżby zatem nie wolno było sędziemu postawić pytania, jak teza taka ma się do jednolitego orzecznictwa TSUE? W jego świetle środki tymczasowe mogą kreować sytuacje i stany prawne niesprowadzające się li tylko do zawieszenia efektów stanu aktualnego. A przede wszystkim: jak wytłumaczyć, że w postanowieniu nakazano zawieszenie stosowania także przepisu art. 111 § 1 ustawy o SN, którego działanie w całości zostało „skonsumowane" z dniem 3 lipca 2018 r.

Potem ze strony oponentów popłynęła narracja, iż dla skutecznego powrotu 65-latków do służby konieczne jest uchwalenie ustawy, która pozwoli na zachowanie trybu uwzględniającego zaopiniowanie kandydatur przez Krajową Radę Sądownictwa i dokonanie ponownych nominacji przez prezydenta. Czyżby zatem sędziowie mieli zamknięte usta i nie wolno im było zadać pytania, dlaczego to wypowiadający takie opinie nie biorą pod uwagę, że postanowienie TSUE adresowane jest do wszystkich organów władzy RP, które mogą mieć realny wpływ na realizację treści postanowienia, a więc nie tylko do legislatywy i egzekutywy, ale także do judykatywy? Każda z tych władz nie tylko może, ale jest zobowiązana w odmienny sposób uczestniczyć w wykonaniu orzeczenia sądu luksemburskiego, stosownie do swych kompetencji. Ale także i pytania, jak ma się propozycja uchwalania takiej ustawy już nie tylko do postulatu natychmiastowości wykonania orzeczenia, ale także poddawania tych, którzy powołują się na zasadę nieusuwalności, testowi kolejnej weryfikacji, co leży przecież u podłoża zarzutu głównego skargi wniesionej przez Komisję Europejską.

Dbają o prawe prawo

Dlaczego argumenty miałby prawo w takim dyskursie podnosić prawnik pracujący w strukturach rządowych czy w służbach legislacyjnych, a zostać go pozbawiony sędzia, któremu także zależy na znalezieniu właściwych rozwiązań prawnych, umacniających naszą pozycję na arenie międzynarodowej, jako kraju stosującego prawe prawo? Czyżby jego dbałości o prawe prawo nie dało się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów?

Podsumowując: mam prawo i obowiązek krytykować wadliwe rozwiązania prawne, wadliwe poglądy prawne, ale nie powinienem stosować ataków ad personam wobec ich autora. Mam prawo i obowiązek wskazywać zło płynące dla systemu prawnego z rozwiązań prawnych i poglądów prawnych niezachowujących zasad logiki i tradycyjnych paradygmatów prawniczych rozumowań, a już szczególnie z rozwiązań niekonstytucyjnych. Milczenie w obliczu każdego zła, także zła w fachowej prawniczej branży, samo w sobie jest złem i w jakiś sposób przyczynia się do jego promocji, ale nie mam prawa postulować, aby odsunąć od władzy tych, którzy są ich autorami.

Dopóki przestrzegam tych reguł, dopóty debatuję nad prawem, nad państwem prawa, a nie nad polityką.

Autor jest prezesem Izby Karnej Sądu Najwyższego

Nieruchomości
Sąd Najwyższy wydał ważny wyrok dla tysięcy właścicieli gruntów ze słupami
Podatki
Podział mieszkania ze spadku. Czy można uniknąć podatku?
Prawo karne
„Matka Boska Kermitowska” obraża uczucia religijne? Jest wyrok sądu
Prawo w Polsce
Ile zapłacimy za abonament RTV w 2025? Oto stawki od 1 stycznia i lista zwolnionych z opłaty
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Podatki
Ulga podatkowa dla pracujących seniorów. Czym jest i kto może z niej skorzystać?
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku