Widziałam już kilka pokazów z Leonardem da Vinci w roli głównej. Jednak ekspozycja zatytułowana "Malarz mediolańskiego dworu" przebija poprzednie. W Londynie pokazano ponad 70 dzieł, w tym kilkanaście obrazów, także szkice i rysunki, oraz prace uczniów, naśladowców i pomagierów mistrza. Zoom na kilkunastoletni okres, spędzony przez Leonarda na dworze Lodovica Sforzy, księcia Mediolanu, czyli lata 80. i 90. XV stulecia.
Wśród malowideł wypożyczonych ze słynnych światowych kolekcji (m.in. z Luwru, Watykanu, petersburskiego Ermitażu) poczesne miejsce zajmuje nasza "Dama z gronostajem". Jak wiadomo, geniusz nie pozostawił po sobie wiele dzieł malarskich, więc zgromadzenie w jednym miejscu aż tylu wywołało zrozumiałe poruszenie.
Prekursor fotoshopa
Bilety trzeba zamawiać z dwumiesięcznym wyprzedzeniem, a i tak kolejka ciągnie się przez pół Trafalgar Square; wewnątrz, w salach – powolna procesja, z szacunkiem ściszająca głosy. W jednym z pomieszczeń, tam, gdzie ustawiono ławki – nastrój wzniosło-nabożny. Zastanawiam się – czy to aura ponadczasowego geniusza tak oczadza ludzi, czy naprawdę rzuca ich na kolana kunszt sztuki sprzed ponad 500 lat? Sądzę, że jedno i drugie. Jesteśmy po prostu spragnieni obcowania z czymś, co przekracza zrozumienie zwykłych zjadaczy chleba.
A przecież renesans obfitował w artystyczne talenty, niejeden da Vinci umiał rysować z natury i komponować obrazy według zasad kolorystycznej harmonii, szlachetnej równowagi form, z powagą i szacunkiem traktując naturę.
Ale to ten fantasta z brodą wymyślił technikę zwaną sfumato, wydobywającą kształty jak z mgły, z dymu. Eksperymentował z płachtą cienkiej materii, rozpościerając ją w taki sposób, by przytłumiała ostre światło. Kontury rzeczy i rysy twarzy miękły, delikatniały, piękniały. Efekt, który znamy w naszej epoce jako "pończochę" albo... fotoshop.