W krótkim wystąpieniu podczas nominacji na prezesa tej izby sędzia Wiesław Kozielewicz mówił o pewnej dyscyplinarce sędziego: Jedzie pani sędzia 140 km/h, gdzie dozwolone jest 90, a potem mówi: Wysoki sądzie dyscyplinarny, spieszyłam się, bo przecież dziecko musiałam z przedszkola zabrać. Czy ta pani ma być inaczej traktowana? Nie, ma przestrzegać przepisów, jechać 90. Proste? Proste, nie może być tu świętych krów.
Ten przykład obrazował trwające od dwudziestu lat w SN tarcie prawnicze o rozumienie immunitetu sędziowskiego na wykroczenia, w których nie można doszukać się wyraźnego uchybienia godności sędziego, np. w niektórych wykroczeniach drogowych. Większość składów dyscyplinarnych w takich sytuacjach uniewinniała sędziego.
A oto najnowsza dyscyplinarka: sędzia K. jechał 96 km/h szosą z ograniczeniem prędkości do 70 km/h, co zarejestrował fotoradar. Sędzia nie przyjął mandatu, co oznaczało poddanie się odpowiedzialności dyscyplinarnej. Sąd dyscyplinarny przy rzeszowskim Sądzie Apelacyjnym uniewinnił go, uznając, że jego czyn nie stanowi przewinienia dyscyplinarnego ani nie uchybia godności urzędu. Dopiero wskutek odwołania ministra sprawiedliwości SN pod przewodnictwem prezesa Kozielewicza ukarał sędziego upomnieniem.
SN opowiedział się za stanowiskiem mniejszości z owej dwudziestoletniej dyskusji, że nie ma podstaw, by sędzia ponosił odpowiedzialność jedynie za wykroczenie będące jednocześnie przewinieniem służbowym. Skutkowałoby to bezkarnością sędziów w całej kategorii czynów zabronionych, a popełnienie każdego wykroczenia przez sędziego uchybia godności sprawowanego przez niego urzędu, narusza prawo, którego zgodnie ze ślubowaniem sędziowskim ma obowiązek strzec. Nawet nieumyślne wykroczenie ma negatywny wpływ na ocenę sędziego i całego środowiska przez podsądnych i społeczeństwo.