Reklama
Rozwiń

Zofia Brzezińska: Późna sprawiedliwość

Morderstwo nie jest przeznaczeniem. Nie może być legalnie wymazane przez czas.

Publikacja: 30.11.2021 07:00

Zofia Brzezińska: Późna sprawiedliwość

Foto: Adobe Stock

7 października w Brandenburg an der Havel rozpoczął się proces stuletniego Josefa S., byłego strażnika SS w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Oskarżony usłyszał zarzuty współuczestnictwa w zamordowaniu ponad 3000 ludzi.

Warto zaznaczyć, że chociaż sprawa Josefa S. jest najgłośniejsza i najbardziej medialna, to jest zaledwie jednym spośród 21 zaplanowanych na tę jesień procesów byłych nazistów. Liczba ta może początkowo szokować, ale trzeba wziąć pod uwagę, iż z przyczyn biologicznych jest to dosłownie ostatni dzwonek na ukaranie sprawców nazistowskich zbrodni. Kumulacja ta jawi się jako jedyne możliwe rozwiązanie.

Cóż za eufemizm!

Przebieg procesu sądowego Josefa S. również został zorganizowany i zaplanowany z iście niemiecką precyzją. Już na samym początku zarządzono przeniesienie procesu w pobliże miejsca jego zamieszkania, aby starszy pan nie musiał się zbytnio męczyć kłopotliwymi dojazdami. Do końca roku ma się odbyć kilkanaście rozpraw, bo według opinii lekarskiej oskarżony może występować przed sądem jedynie przez dwie–trzy godziny dziennie, wliczając w to dojazd do budynku wymiaru sprawiedliwości.

Bez wątpienia tego typu restrykcje mogą utrudnić zarówno pracę składu orzekającego, jak i udział publiczności oraz przede wszystkim świadków, którzy też w przeważającej większości są osobami w bardzo podeszłym wieku. Jeżeli jednak wymogi te rzeczywiście przyczynią się do tego, aby przeprowadzić w pełni uczciwy, praworządny proces prowadzący do triumfu sprawiedliwości, to warto je chyba uznać i respektować.

Czytaj więcej

Rusza jeden z ostatnich procesów za zbrodnie nazistowskie

3518 – tylu dokładnie istotom ludzkim w szybszym rozstaniu się ze światem miał dopomóc antybohater tego artykułu. Wśród nich znaczną ilość stanowić mają osobiście rozstrzelani przez niego radzieccy jeńcy wojenni. Josefowi S. nieobca miała być też bardziej „wydajna" technika niesienia śmierci poprzez użycie cyklonu B., w którego to wpuszczaniu do komór gazowych miał ochoczo pomagać kolegom po fachu i zwierzchnikom. Na tym nie kończyła się jednak jego rola. Jako esesman „pracujący" w obozie codziennie przecież przyczyniał się do śmierci więźniów z powodu chorób, głodu, pracy przymusowej i wszelkich innych, powszechnie znanych i antyludzkich czynników, prowadzących do jednego: systematycznej eksterminacji. Reasumując, były nazista usłyszał konkretny zarzut „pomocnictwa w zabijaniu więźniów poprzez tworzenie i utrzymywanie warunków nieprzyjaznych dla życia".

„Warunki nieprzyjazne do życia" – cóż za paradoksalny eufemizm, a przy tym tak wiele o stanie (nie)świadomości niemieckiego sądownictwa mówiąca klauzula generalna. Czy można nazwać „nieprzyjaznymi" najbardziej okrutne, barbarzyńskie, bestialskie i niewyobrażalne wprost warunki do życia, jakie stworzył człowiek w miejscach obozów koncentracyjnych – wytworu będącego świadectwem największej zbrodni w historii ludzkości? Określenie ich jako „nieprzyjazne" to już nie tylko źle dobrany eufemizm, ale po prostu fałsz. Niemieccy prawnicy, stosując takie niewłaściwe słownictwo, być może nieświadomie, ale włączają się w nastawioną na wybielanie zbrodni własnego narodu narrację niemieckich historyków. Przykre, że zjawisko to, tak aktywnie piętnowane przez środowiska usilnie walczące o zachowanie prawdy historycznej, nie omija także przestrzeni sądowej, z samej swojej definicji i powołania mającej stanowić sferę prawdy i sprawiedliwości.

Proces Josefa S. obserwuje także z wielką uwagą Międzynarodowy Komitet Oświęcimski, który wydał nawet oficjalne oświadczenie w tej sprawie. „Większość sprawców SS milczała, zawsze milczała, a to zawierało w sobie pogardę dla ofiar. Tak zawsze odczuwali to krewni ofiar" – przypomina nam wiceprezes organizacji Christoph Heubner, dodając, że „świadomość, iż większość obozowych oprawców mogła prowadzić spokojne życie, nie odpowiadając za swoje czyny przed niemieckim sądem, obciążała ocalałych na całe życie".

Po sprawie Demianiuka

Słowa Heubnera nie są w żadnej mierze przesadne. Warto pamiętać, że przez dziesięciolecia byli strażnicy obozów zagłady mogli zostać postawieni przed sądem dopiero wówczas, gdy udało się im ponad wszelką wątpliwość udowodnić, że indywidualnie przyczynili się do popełnienia zbrodni! Ten krzywdzący dla ofiar system runął dopiero dzięki precedensowej sprawie Iwana Demianiuka, skazanego w 2011 r. na pięć lat pozbawienia wolności za udział w zamordowaniu 28 tys. ludzi w Treblince i Sobiborze.

Chociaż zbrodniarzowi nie udało się przypisać żadnego konkretnego zabójstwa określonej osoby, to niebudzące wątpliwości okoliczności sprawy skutecznie otworzyły niemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości oczy na fakt, że już sama służba oskarżonego w obozie zagłady stanowiła klasyczne przestępstwo współudziału w morderstwie.

Wyrok w sprawie Demianiuka nigdy się nie uprawomocnił, gdyż skazany zmarł w rok po jego ogłoszeniu, ale stanowił przełom w historii procesów nazistów.

Od 2011 r. nie trzeba już udowodniać oskarżonemu zabicia konkretnego, znanego z imienia i nazwiska człowieka. Samo bycie trybikiem w niemieckim planie eksterminacji „niepożądanych" jednostek poprzez strzeżenie ich w obozie zagłady, jest wystarczająco obciążającym powodem do pociągnięcia delikwenta do odpowiedzialności za zbrodnie z przeszłości.

Jak sobie radzi obrona

Taki – aż kusi, by dopisać: zasłużony – los spotkał też Josefa S. Już teraz, na początku przewodu sądowego, zainteresowanie mediów sprawą jest ogromne, a dziennikarze dosłownie nie mieszczą się w sali rozpraw. Emocje budzą zwłaszcza opowieści siedemnastu świadków ocalałych z Sachsenhausen. Szczególne poruszenie wywołała relacja Holendra Christoffela Heijera, który swego ojca – Johana Hendrika Heijera, członka holenderskiego ruchu oporu – widział ostatni raz, mając sześć lat, tuż przed jego egzekucją w Sachsenhausen. Mężczyzna był jednym z 71 bojowników holenderskiego ruchu oporu, rozstrzelanych w tym obozie.

Jak w obliczu tak ogromnej wagi zarzutów, radzi sobie obrona oskarżonego? Wydaje się, że aktualnie adwokaci Niemca koncentrują się na przedstawieniu jego życiorysu, jakby próbie znalezienia w nim przekonujących odpowiedzi, co mogło kierować postępowaniem ich klienta. Oskarżony, urodzony w 1920 r. na terenie Litwy, miał się zgłosić do SS na ochotnika (co wydaje się jednak okolicznością obciążającą). Kilka tygodni przed końcem wojny został wysłany na front wschodni, gdzie trafił do rosyjskiej niewoli. Po wojnie mieszkał i pracował jako ślusarz w NRD, nie niepokojony przez żadne demony przeszłości – i zapewne spodziewając się, iż nie odezwą się one już do końca jego życia.

Sprawiedliwość jednak do tego nie dopuściła. Prawdą jest, że tysiące sprawców przerażających zbrodni nigdy nie poniosło kary (np. słynny z przeprowadzania drastycznych eksperymentów na więźniach doktor Joseph Mengele albo generał Heinz Reinefarth, kat ludności cywilnej Warszawy z okresu Powstania Warszawskiego). Prawdą jest też, iż na postawienie przed sądem ostatnich żyjących zbrodniarzy nazistowskich jest coraz mniej czasu.

Za starzy na stres?

A tymczasem, jak mówił w sądzie Christoffel Heijer, „morderstwo nie jest przeznaczeniem. Nie może być legalnie wymazane przez czas". Trudno nie zgodzić się z głębokim sensem tych słów, biorąc jeszcze pod uwagę, że będący wciąż z nami byli więźniowie często na taką chwilę czekają od dziesięcioleci. Wielu zmarło, nie doczekawszy się tego symbolicznego (gdyż tak wielkich cierpień nic całkowicie nie zrekompensuje) zadośćuczynienia za przeżyte traumy, jakim jest wyrok skazujący sprawcę ich tragedii.

Proces prawie 101-letniego Josefa S. trwa, a równolegle toczy się proces 96-letniej sekretarki z obozu Stutthof, oskarżonej o współudział w zamordowaniu 11 tys. osób. Niedługo ruszą także pozostałe, przewidziane na tę jesień procesy. Niektórych razi aż nadto „zaawansowany" wiek oskarżonych. Podnoszą się nawet głosy, że niehumanitarnym aktem jest zmuszanie do przeżywania związanego z procesem sądowym stresu tak wiekowych, nierzadko mocno schorowanych już ludzi. Jeżeli jednak z takich względów zrezygnujemy z walki o sprawiedliwość dla ostatnich żyjących jeszcze ofiar nazizmu i ostatecznie uznamy, że sprawcy ich dramatów są już za starzy, aby odpowiadać przed sądem lub co więcej – iść do więzienia, to bez odpowiedzi pozostanie pytanie: A czy przypadkiem ofiary tych biednych „staruszków" nie były za młode na to, aby umierać?

Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Śniadaniowa propaganda sukcesu
Rzecz o prawie
Małgorzata Gersdorf: O wyborach do Trybunału
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Za które grzechy?
Rzecz o prawie
Robert Damski: Kolejny już udany rok dla dłużników
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Rzecz o prawie
Katarzyna Batko-Tołć: Panie ministrze, stawką jest zaufanie do demokracji!
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku