Euro, patriotyzm, referendum

Podczas gdy strefa euro tkwi w coraz większych tarapatach Dziennikarki "GW" spekulują, kiedy powinniśmy do niej wstąpić

Publikacja: 26.03.2013 13:32

Siedziba Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie nad Menem (fot: bernd kammerer)

Siedziba Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie nad Menem (fot: bernd kammerer)

Foto: AP

Po kolejnym eurodramacie na Cyprze i kilku następnych na horyzoncie (do grona tradycyjnych kandydatów do ratowania mogą dołączyć Malta, Luksemburg czy Słowenia), strefa euro jest w jeszcze większym kryzysie - politycznym i ekonomicznym - którego końca nie widać. W Niemczech powstaje partia, założona i wspierana przez profesorów ekonomii, otwarcie domagająca się uporządkowanego rozwiązania strefy euro. Na dodatek Polska, ze swojej strony, rok po roku notuje deficyty budżetowe ponad maksymalnie dopuszczany przez strefę euro 3% PKB i nic nie wskazuje na to, żeby to się szybko zmieniło. Wydawałoby się więc, że kwestię naszego przyjęcia wspólnej waluty wypadałoby odłożyć - nomen omen - ad Kalendas graecas. Ale fakty te nie są żadną przeszkodą dla dzielnych dziennikarek "Gazety Wyborczej" Agaty Nowakowskiej i Dominiki Wielowieyskiej, które radzą o tym, "jak i kiedy wchodzić do strefy euro".

Gwoli sprawiedliwości, pomysły mają nie najgorsze. Chcą referendum.

W Platformie Obywatelskiej zrodził się pomysł, aby zaproponować w Sejmie kompromis. Ta sprawa nie jest jeszcze przedmiotem debaty między klubami parlamentarnymi, ale uważamy, że powinna się nim stać jak najszybciej. Bo warto, aby politycy pokazali Polakom, jak będzie wyglądała nasza droga do euro i kto zdecyduje o dacie wejścia do strefy euro. Kompromis polegałby na tym, że Sejm uchwala poprawkę do konstytucji otwierającą drogę do zmiany waluty, ale też w poprawce tej byłby jasny zapis, że odpowiedni moment wskażą Polacy w referendum. Wtedy stałoby się jasne, że o dacie nie będzie decydować aktualny układ sił w parlamencie, ale wola społeczeństwa.

Przy okazji jednak nie omieszkały wspomnieć, że przeciw wspólnej walucie mogą być tylko "specyficznie pojęci patrioci". Podają przy tym rozbrajający argument:

Można sobie wyobrazić odwrotną sytuację: Polacy przekonali się do euro, a jakaś partia - znów niebędąca w koalicji rządzącej - nadal blokowałaby zmianę w konstytucji, kierując się specyficznie pojętym patriotyzmem. Specyficznie, bo np. Niemcy nie są mniej niemieccy po zastąpieniu swojej marki przez euro.

Najwyraźniej więc względy ekonomiczne nie mają tu żadnego znaczenia. A Niemcy? Oczywiście, że nie są mniej niemieccy. Bardziej niemiecka jest natomiast Europa, bo to wedle niemieckich schematów został zbudowany Europejski Bank Centralny, wedle niemieckiego życzenia strefa euro jest kierowana, a nic bez niemieckiej zgody nie może się w niej stać. Czy to samo można powiedzieć o decyzyjności i podmiotowości Hiszpanii czy Włoch, nie mówiąc już o Gracji, Irlandii i Cyprze? No właśnie.

Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa
Publicystyka
Marek Migalski: Rafał Trzaskowski, czyli zmienny jak prezydent
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Niewidzialna wojna Watykanu o wiernych na Wschodzie
Publicystyka
Jan Romanowski: Z Jana Pawła II uczyniliśmy kremówkę, nie zróbmy z Franciszka rewolucjonisty z młotem