Anna Kozicka-Kołaczkowska: Ekspóze, czyli jajca, kartofle i sztuczna mysz

Cóż począć ze sklepikami z kiszoną kapustą w szkołach, którym grozi rozjechanie przez czołgi.

Publikacja: 02.10.2014 20:02

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„Polska jes jedna!", „Taka jes istota demokracji!" – było czadowo. Zmiana rządu wprawdzie „wynika z sukcesu", jednak „odbudowanie zaufania Polaków do rządu i polityki" okazało się konieczne. „Polacy nie chcą rewolucji, ale każdy z nich oczekuje zmiany!" – grzmiała ekspozycja do tego ekspoze. Ktoś dotąd śmiał oczekiwać zmiany? Koło gospodyń „Szydłowianka" przytaszczyło na Wiejską cały garnczek takiego miodu. Do tego kosz jajec i gorących kartofli prosto z ogniska. Na to ekspóze.

„Politycy wszystkich opcji odwrócili się od ludzi" – kuła więc żelazo ich frontmenka. Kto by pomyślał, platfusy też się odwrócili? Akurat! Platfusy tą sejmową rąbanką właśnie zwrócili się do swoich ulubionych, prostych ludzi. Znowu lepsi. Taka karma. Istota demokracji nie jest aż tak porąbana, żeby coś zmieniło się w obsadzie winnych fatalnego stanu rzeczy.

„Zdejmijmy z Polski tę klątwę nienawiści!" – zdeterminowana frontmenka walczyła uporczywie. Tym razem, ze zrozumieniem. Na wypadek, gdyby to elektorat nie kapował, o co chodzi – wszak to ludzie prości - wezwała wreszcie Jarosława Kaczyńskiego do odrzucenia „złych emocji do Donalda Tuska". Klątwy nienawiści nie da się zostawić bez kropki nad i. Tych, którzy „głosujom na opozycję" z miejsca, z głębi serca, warto zdzielić w łeb i lecieć po nazwisku.

Urodzony nienawistnik natomiast musiał i tym razem perfidnie zepsuć cały efekt. Zamiast zapienić się i przemocą wedrzeć na mównicę z fanatycznym bluzgiem, jak przystało na człowieka, który od kołyski milczy nienawistnie i prowokująco, pośpieszył niezwłocznie ze swoimi gratulacjami inteligenta z Żoliborza i psu na budę potrzebnymi zapewnieniami, że nie nienawidzi. Kiep, kto by się dał na to nabrać. „Wprawdzie ściska, ale widać, że nie dowierza" – wychowanek podwórka serdecznie i przyjaźnie podrzucił więc mediom. W końcu, nie o to chodziło, żeby Kaczyński zabijał klasą. Co drugi wybitny prezenter musi teraz łgać na żywca, że to koło gospodyń „Szydłowianka" sprytnie wystawiło Jarosława Kaczyńskiego, a nie on sam udzielił kołu lekcji kultury.

Podczas egzegezy przemyślnej czytanki w wieczornym Polsacie równie ironicznie odniesiono się do poglądu, że Jarosław Kaczyński rzecz uczynił „z takim ludzkim uśmiechem". O ile pojęłam sedno analiz krasomówczych popisów potencjalnej, szczególnie obiecująco sytuowanej chlebodawczyni co najmniej dwojga z rozmówców, największy niesmak Eryka Mistewicza w kontekście ekspóze wywołał jednak „uśmiechnięty od ucha do ucha Adam Hofman". „Tak to już u pisowców bywa" – problem skwitowała zgodnie ekspertka Pietrzyk – Zieniewicz. Przy unikalnej wartości dodanej, jaką jest jej sztuka samogłoskowania i modulacji głosu, naprawdę warto było to usłyszeć.

Ale jak tu nie bredzić o Kaczyńskim, cóż począć mądrego z tą kopą jajec z kosza „Szydłowianki" jako remedium na czas globalnej bomby? Ze sklepikami z kiszoną kapustą w szkołach, którym grozi rozjechanie przez czołgi. Z baśniami o paru geriatrach dla milionów tych, którym zafundowało się katorgę do wieku 67 lat i gwizdnęło emerytury. Z darmowymi radcami prawnymi bez słówka o reformie sądów i kupy kamieni. Z urlopami macierzyńskimi i tacierzyńskimi dla bezrobotnych. Studiami zagranicznymi w zamian za nakaz pracy w kraju emigracji zarobkowej. Studentami, którzy dzięki ekspóze „uczelnie opuszczom bogaćsi". Z ochoczymi budowami w dwanaście miesięcy zamiast w trzy lata, choć Polacy, którzy sfinansowali dotychczasowe cuda wciąż wysiadują w psychiatrykach. „Przećsiębiorcami", jak mówi premierka, którym ponoć skróci się naraz „przez piersze 12 miesięcy procedury związane z budowom".

Ekspóze lekko miotało jajcami z kasą. Z wysokiej trybuny padało a to 500 milionów „złoty", a to „czszynaście i pół miliarda złoty", a to „świadczenie okoo jednego tysiąca". Bez względu na to, że budżet państwa od budżetu zwyczajnej, porządnej Szydłowianki różni się może tym, że jest nieco większy, ale tak samo nie wiąże się go z gumy do majtek. Zwłaszcza, gdy siano na przyszły rok dawno rozchodowano.

Być może, w obliczu górników zbrojnych w opony i śruby te cuda z gęby istotnie chwilowo zadziałają, "by polski węgiel móg być kąkurencyjny na rynku". „Przyszłoś polskiego węgla", co najmniej do wyborów, może rysować się mile. Mało tego. Wkrótce także i „kąfort" - jak zapewnia koło „Szydłowianka" - szykuje się narodowi nie lada. „Zmiany w PKP dajom wyraźny efekt". Poważnie. Podobno na to konto trzeba tylko okroić tańsze, mniej „kąfortowe" linie.

Takie jajca bez problemu oczarowały redaktora Żakowskiego. Historia przedziwnie kołem gospodyń się toczy, bo szczerze zachwycił się on właśnie nawet jajcami, które KG „Szydłowianka" podebrała kaczkom. Tymi różnymi bonusami państwa opiekuńczego, gospodarką opartą na węglu oraz robieniem łaski Amerykanom, choć do niedawna były one doskonałą okazją do kpin z pisowskiego socjalizmu i podżegactwa. Żakowski też, dokładnie z chwilą wybrzmienia ekspóze, z ulgą pożegnał, jak powtarzał:„politykę testosteronową, kult betonów i czołgów". Całkiem rzeczowo, przyznaję. W myśl planu „Zapad" na pierwszy zrzut idzie ponoć bombka jądrowa na kuchnie warszawskie. Czołgi wjadą dopiero potem, kiedy nawet Żakowskiemu wszystko będzie zwisać.

W godzinie sejmowych wykopków najwięcej jednak śmigało gorących kartofli, prosto z ogniska. Już po paru minutach futurystycznej czytanki okazało się, że obiecane cudowności nadejdą w latach 2016 – 2020. Jej autorzy ani chybi wpadli w nastrój babci z wierszyka o locie wespół z figlarną kurką, która pazurem uruchomiła aeroplan.

Koło gospodyń „Szydłowianka" założyło a priori, że trybuna sejmowa, to już grzęda stacjonarna. Faktycznie, po co nam wybory i te wszystkie szopki z wyrzucaniem kartek na śmietnik, wrzucaniem worków z głosami przez ciasne okienko do jakiejś podejrzanej piwnicy. Sto kartek w te, sto wewte, a głupich kosztów co niemiara, gdy niechcący okaże się ich więcej niż wyborców.

Z drugiej strony przerzucanie parzących kartofli na koniec przyszłej siedmiolatki wskazuje na słynny, chłopski spryt. U siebie poczuł się więc z miejsca, mizerny ostatnio zgrywus, gdyż całokształt ekspóze był jak jedna, wielka, klasyczna, sztuczna mysz na nitce. Jak symbol najmilszej wyćwiki kociego instynktu łownego. Sama bo to raz nacięłam się na własnoręcznie uściboloną w tym celu myszkę, zapomniawszy o jej istnieniu? Też do złudzenia przypominała prawdziwą. Poza tym, jeśli ktoś znalazł się w palikociej pułapce, to nawet przaśna czytanka musi robić na nim wiekopomne wrażenie.

By ostatni głąb utrwalił sobie, kto kopie pod rządem przez to, że jeszcze oddycha, na koniec ekspóze padło znów nazwisko Jarosława Kaczyńskiego. Do myszy na nitce podejrzliwie odniosła się tylko twarda opozycja. Rozczulona, kocia resztówka łeb w łeb z patriotyczną legią koalicji nie zaryzykowała poselskich apanaży. Koło „Szydłowianka" gna więc do Berlina na wezwanie Frau Anieli. Może Frau Aniela także kiedyś się zrewanżuje, jak zwykł rewanżować się młodej lekarce niezapomniany Jan Kaczmarek. Może nawet na parapecie.

„Polska jes jedna!", „Taka jes istota demokracji!" – było czadowo. Zmiana rządu wprawdzie „wynika z sukcesu", jednak „odbudowanie zaufania Polaków do rządu i polityki" okazało się konieczne. „Polacy nie chcą rewolucji, ale każdy z nich oczekuje zmiany!" – grzmiała ekspozycja do tego ekspoze. Ktoś dotąd śmiał oczekiwać zmiany? Koło gospodyń „Szydłowianka" przytaszczyło na Wiejską cały garnczek takiego miodu. Do tego kosz jajec i gorących kartofli prosto z ogniska. Na to ekspóze.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
felietony
Marek A. Cichocki: Upadek Klausa Schwaba z Davos odkrywa prawdę o zachodnim liberalizmie
Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa
Publicystyka
Marek Migalski: Rafał Trzaskowski, czyli zmienny jak prezydent
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Niewidzialna wojna Watykanu o wiernych na Wschodzie