W ramach swojej ofensywy programowej Prawo i Sprawiedliwość zaprezentowało w środę kolejny „konkret”, z którym chcą iść do jesiennych wyborów. „Lokalna półka” jest ukłonem w stronę polskich rolników, mając gwarantować większościowy udział krajowej żywności w takich kategoriach jak owoce, warzywa, pieczywo, nabiał czy mięso, i wzmocnić ich pozycję rynkową. W praktyce jednak zamiast konkretu PiS trzymał się ogólników. I miał ku temu sporo powodów.
Lokalnej półki próbowano już w innych krajach
Nie uciekając od terminologii spożywczej, można by się pokusić o stwierdzenie, że jest to odgrzewany kotlet – od lat podobne postulaty ponosiła m.in. Agrounia, co rusz zmieniając proponowany poziom udziału lokalnych produktów, a sam PiS również się wcześniej nad tematem pochylał. Nie jest to jednak danie kuchni polskiej – podobne rozwiązania wcześniej chciano w przeszłości wprowadzać w innych krajach, z marnym zresztą skutkiem.
Czytaj więcej
Program "Lokalna półka" to trzeci "konkret" prezentowany przez Prawo i Sprawiedliwość w ramach akcji prowadzonej od 4 września.
W Rumunii podobne przepisy zostały uchwalone w 2016 roku i zostały wycofane po dwóch latach obowiązywania, choć w praktyce były na tyle miękkie, że ich wpływ na sektor był pomijalny – zresztą specjalnie je zmiękczano, żeby nie drażnić Komisji Europejskiej, której reakcji i tak nie uniknięto. W Bułgarii w 2020 roku wprowadzono obowiązkowy udział (90-proc.!) lokalnych produktów mleczarskich na sklepowych półkach wraz z wydzieleniem specjalnych stref sprzedaży – KE wymusiła odejście od przepisów w ciągu kilku miesięcy. W Czechach izba niższa tamtejszego parlamentu (jeszcze za premiera Babiša) przegłosowała 55-proc. udział krajowej żywności na półkach sklepów od roku 2022 – i w tym wypadku reakcja Komisji Europejskiej była błyskawiczna. Ustawa nie przeszła przez czeski senat.
Chcieć, a móc. Dwa problemy z takimi przepisami
Zasadniczo z omawianymi rozwiązaniami problemy są dwa: jeden natury prawnej, drugi – technicznej. Po pierwsze, ustawowe narzucanie asortymentu sklepom pod kątem kraju pochodzenia produktów stoi w jawnej sprzeczności z przepisami Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Dokładniej rzecz biorąc, narusza on art. 34 TFUE, który mówi o zakazie stosowania ograniczeń importu lub środków równoważnych pomiędzy krajami wspólnoty. TSUE restrykcyjnie podchodzi do kwestii ochrony swobodnego przepływu towarów w ramach jednolitego rynku, a i Komisja Europejska potrafi skutecznie egzekwować od krajów członkowskich wycofywanie się z łamiących traktaty przepisów – co widać po opisanych wyżej przykładach. Nie bez powodu zresztą PiS mówi o „lokalnych dostawcach” a nie o „polskich produktach”. Co prawda Polska ma całkiem niezłe doświadczenie w przepychankach z unijnymi instytucjami, ale dotychczasowy ich bilans – delikatnie mówiąc – optymizmem nie napawa.