Lektura „Maxima culpa” czy oglądanie kolejnego odcinka „Bielma” Marcina Gutowskiego nie jest dla kogoś, kto od lat zajmuje się tematem nadużyć seksualnych, przesadnie wstrząsającym doświadczeniem. Większość danych (poza sugestiami odnośnie kard. Adama Sapiehy i kwestią przeniesienia księdza do Austrii) była już wcześniej znana (choćby z publikacji „Rzeczpospolitej”). Czy to znaczy, że oba te dzieła nie mają znaczenia? Nic bardziej błędnego. Mają, bo stawiają niezmiernie istotne pytania (choć moim zdaniem odpowiedzi są nieco przedwczesne), a także pozwalają zweryfikować część z głęboko zakorzenionych w nas przekonań.
Jednym, i to chyba najważniejszym z nich, było prezentowane także przeze mnie opinia, że Jan Paweł II nie był w stanie zmierzyć się z faktem nadużyć seksualnych w Kościele, bo sam nie zetknął się z nimi w czasie posługi w archidiecezji krakowskiej, albo był przekonany, że były one prowokacją SB. Ujawnienie dokumentów i ich analiza (nawet dziennikarska) pozwalają stwierdzić, że tak nie było. Karol Wojtyła z realnymi i bezdyskusyjnymi sprawami wykorzystania seksualnego dzieci przez księży, spotykał się już w okresie krakowskim. I już wtedy wiedział, że są to sprawy realne, a nie spreparowane przez komunistyczną bezpiekę. Wiemy już także, że część z decyzji dotyczących księży przestępców była spowodowana właśnie chęcią uniknięcia ataków bezpieki, a nie troską o dzieci.
Czytaj więcej
Historycy chcą zbadać przestępstwa seksualne księży w okresie PRL i wiedzę bezpieki na ten temat. To m.in. efekt publikacji „Rzeczpospolitej”.
To bolesne wnioski, ale trudno o zasadniczo inne. Możemy też powiedzieć - bez ryzyka wielkiego błędu, że - z tego, co wiemy z raportów niemieckich, francuskich, i dochodzeń dziennikarskich w Polsce - stosunek Karola Wojtyły do takich spraw był analogiczny, jak ogromnej większości biskupów i księży z tamtych czasów. Klerykalizm był na tyle mocny, że troska o „powołanie” i „kapłaństwo” była większa niż troska o dzieci. Nieświadomość szkód, jakie tego rodzaju przestępstwa rodzą w dzieciach i ludziach młodych też nie była bez znaczenia. W ten sposób myśleli niemal wszyscy w Kościele. Karol Wojtyła nie był wyjątkiem. Czy to zaskakuje? Nie. Ale bez wątpienia trzeba jasno powiedzieć, że opowieść o tym, jakoby w tej sprawie papież z Polski wyprzedzał swój czas, jest nie do obronienia. I z tej perspektywy warto też czytać stosunek do tych spraw w trakcie pontyfikatu.
Czy to oznacza, że wszystkie odpowiedzi w tej sprawie już mamy? Z pewnością nie. Aby rzeczywiście zrozumieć, jakie było podejście Karola Wojtyły do tych spraw, na ile było on wspólne z innymi, a na ile - na przykład - bardziej łagodne czy ostrzejsze wobec księży, potrzeba o wiele głębszych badań. Trzeba przebadać działania w tej sprawie wszystkich polskich biskupów w latach 1945-1989, skalę pedofilii i systemowe metody jej tuszowania. To jednak wymagałoby zgody Konferencji Episkopatu Polski, ujawnienia archiwów, a w istocie powołania niezależnej Komisji, która przebadałaby zarówno dokumenty IPN, jak i archiwa kościelne. To dopiero dałoby nam poważne porównanie i pozwoliło formułować dalsze wnioski. Na razie jesteśmy na początku drogi, a nie na końcu.