Prezydent USA Donald Trump wyrusza do Europy. Najpierw odwiedzi Warszawę, gdzie spotka życzliwie nastawionych Polaków i grupę przywódców państw nowej Unii. Potem Hamburg, gdzie szykują się antytrumpowe protesty na ulicach i pewnie też krytyka ze strony polityków starej Europy, biorących udział w szczycie G20.
Zachód jest coraz bardziej skłócony wewnętrznie. Okazał się też kruchy, łatwo ulegający emocjom, rozedrgany, a także niepewny swoich wartości i swojej atrakcyjności.
Niestety, główna kłótnia odbywa się między najważniejszymi krajami Zachodu i zarazem najważniejszymi partnerami Polski – Niemcami i USA. Po paru miesiącach urzędowania Trumpa w Białym Domu kanclerz Angela Merkel ogłosiła, że Europa już nie może polegać na USA i musi wziąć sprawy w swoje ręce. Niezależnie od tego, jak bardzo kontrowersyjnym politykiem może się wydawać Trump, tak szybkie pojawienie się pomysłu odcięcia się Europy od USA dowodzi, że przyszłość Zachodu jest niepewna. Wiele dekad transatlantyckiej współpracy, amerykańska pomoc dla Niemiec i innych krajów starej Europy w czasie zimnej wojny – okazuje się, że to wszystko można z dnia na dzień podważyć.
Rozmontowywanie Zachodu to bardzo niebezpieczna gra. Szczególnie dla Polski i innych państw, które stały się jego częścią, dzięki upadkowi ZSRR. I nie mogą mieć pewności, czy z niego znowu nie wypadną pod wpływem nowej imperialnej polityki Moskwy. W interesie naszego kraju jest, by napięcia nad Atlantykiem – mimo że wyglądają poważnie – okazały się chwilowe. Nie możemy się zaangażować w ich rozniecanie – ani ruszając z Trumpem na Merkel, ani z Merkel na Trumpa.
Nikt nam nie zagwarantuje więcej bezpieczeństwa niż USA – było to aktualne i za poprzednich prezydentów, i jest za Trumpa, mimo jego wypowiedzi – putinofilskich (z kampanii wyborczej) i podważających obecny status NATO (z początków prezydentury). Ale w chwili próby – agresji Moskwy na Ukrainie – egzamin z sankcji na agresora Zachód zdał dzięki Niemcom.