Skoro "de mortuis aut bene aut nihil" (o zmarłym należy mówić dobrze, albo wcale) to mówiąc o zmarłym premierze oczywiście lepiej skupiać się na tym, co było bene, niż na niczym. Szczególnie, jeśli to dobro nie jest dobrze pamiętane, a zasługuje na ogromny szacunek.
Rok 1995. Tadeusz Mazowiecki jest specjalnym sprawozdawcą ONZ podczas wojny w Bośni. Holenderskie wojska w błękitnych hełmach, otoczone przez Serbów, przy obojętnej reakcji ONZ i Zachodu, poddają właśnie strefę bezpieczeństwa w okolicach Srebrenicy (gdzie mieli za zadanie chronić bośniackich cywilów), wydalając potem ze swojej kwatery w Potočari tysiące Bośniaków - co oznaczało dla nich pewną śmierć.
Mazowiecki był tu głosem wołającym na puszczy. Wobec bezradności i obojętności świata, głośno składa rezygnację. I pisze do Boutrosa Boutrosa-Ghalego, szefa ONZ:
Kiedy przyjąłem mandat ONZ w sierpniu 1992 roku, zadeklarowałem jednoznacznie, że moim celem będzie nie tylko, ale pomaganie ludziom. Stworzenie "stref bezpieczeństwa" było centralną rekomendacją moich raportów. Ostatnie decyzje konferencji londyńskiej, które zaakceptowały upadek Srebrenicy i pozostawiły Żepę swojemu losowi, są dla mnie nie do przyjęcia.
Nie można mówić o ochronie praw człowieka wiarygodnie, jeśli stoi się w obliczu braku konsekwencji i odwagi pokazywanej przez międzynarodową społeczność i jej liderów.