Używanie analogii - szczególnie tych odwołujących się do historii - bywa trudnym i niewdzięcznym zabiegiem. Wiadomo: nigdy się nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki i w ogóle to panta rhei. Dobrą ilustracją tej prawidłowości jest dzisiejszy wybryk Wojciecha Maziarskiego, który napisał w "Gazecie Wyborczej" pełen pasji artykuł w obronie euro.
Redaktor ubolewa w nim, że Polacy już nie chcą przyjmować wspólnej waluty i obwinia za ten "propagandę narodowej prawicy". A żeby wyjaśnić czytelnikom, jak wielkim jest to błędem, przywołuje całe mnóstwo analogii. Dość frywolnych. Dlatego mamy tu np. - ni stąd, ni zowąd - odwołanie do Targowicy.
W świadomości społecznej nastąpił dramatyczny regres, wielu obywateli straciło orientację, co jest naprawdę dobre dla Polski, a co jej szkodzi.
Znamy takie sytuacje z historii. W epoce konfederacji targowickiej wielu Polaków zapewne szczerze wierzyło w bałamutne hasła obrony polskiej szlacheckiej wolności, w rzeczywistości wpychając kraj pod władzę Moskwy.
Prawdziwy festiwal analogii wywołuje jednak u Maziarskiego postawa publicysty "W Sieci" Piotra Zaręby, który jest przeciwny euro, bo "wspólna waluta oznacza "zlanie się" Polski z ponadnarodową Europą.