Donald Tusk zapowiedział podczas wizyty w Wilnie wniosek do Komisji Europejskiej o zatrzymanie strumienia żywności importowanej z Rosji. To dobre miejsce do takiej deklaracji, bo miesiąc wcześniej to właśnie Litwa przedstawiła na Radzie Europejskiej raport o tym, że import żywności z Rosji wpływa do UE, destabilizuje rynki i szkodzi zaniżanymi cenami.
– Wspólna europejska decyzja będzie skuteczniejsza niż decyzje indywidualnie podejmowane przez państwa regionu – oświadczył na konferencji prasowej w Wilnie Tusk. Być może polski rząd nie chce już powtarzać błędów swoich poprzedników z PiS, którzy wprowadzili oddolny zakaz importu rolnego z Ukrainy, łamiąc tym samym reguły unijne, bo handel z krajami trzecimi poza UE jest domeną Brukseli, nie państw członkowskich. Ale nie tylko o to chodzi. Import żywności z Rosji wymknął się do tej pory już 13 pakietom sankcji, jakie UE nałożyła na Moskwę, a polski zakaz nie byłby aż tak skuteczny, bo to nie my jesteśmy największym odbiorcą, choć aż 10,1 proc. importu trafia na polski rynek. Co oznacza, że co dziesiąte euro zarobione na handlu w UE Moskwa zarabia w Polsce.