Deregulacja dla turysty, czyli o tym jak nie zostałem przewodnikiem

Wbrew twierdzeniom przewodników samo legitymowanie się uprawnieniami przewodnika (lub pilota wycieczek) nie potwierdza nawet w minimalnym stopniu kompetencji do oprowadzania turystów po danym miejscu, a na pewno nie potwierdza wiedzy

Aktualizacja: 20.03.2012 17:30 Publikacja: 20.03.2012 17:26

Deregulacja dla turysty, czyli o tym jak nie zostałem przewodnikiem

Foto: sxc.hu

Jakiś czas temu rozważałem pomysł zorganizowania wycieczek do Argentyny; takich nieszablonowych, dla małych grup. Pomyślałem, że skoro spędziłem w tym kraju ponad 4 miesiące, przemierzyłem kraj od Ziemi Ognistej aż po granicę z Boliwią, znam większość dużych miast, a po Buenos Aires poruszam się bez mapy dniem i nocą, mógłbym pokazać ten kraj innym, a przy okazji trochę zarobić. Znam język, zwyczaje oraz historię. Może nie wiem wszystkiego, ale, co tu dużo mówić, ten kraj mnie fascynuje. Siłą moich wycieczek byłoby doświadczenie, wiedza i pasja.

Pomysł był hipotetyczny (a kraj przykładowy), ale sprawdziłem przy okazji, jakie wymagania musiałbym spełnić, żeby założyć takie niewielkie biuro podróży i oprowadzać ludzi po kraju Maradony. Jest ich oczywiście niemało; niektóre standardowe, inne specyficzne dla branży, większość zrozumiałych, jedno nie - konieczność posiadania uprawnienia pilota wycieczek.

Sprawdziłem. Trzeba odbyć kurs. Trwa on parę miesięcy, kosztuje około 1300 zł. Zapoznałem się z programem. Mógłbym w czasie kursu w czasie 6 godzin nabyć "wiedzę o Polsce i świecie współczesnym", a w czasie 20 godzin wykładowych poznać "historię kultury i sztuki". Na zajęciach z obsługi ruchu turystycznego poznałbym "rodzaje i specyfikę transportu turystycznego" oraz dowiedział się o "kształtowaniu pozytywnego wizerunku kraju i biura podróży podczas imprezy turystycznej". Oczywiście, wiadomo, że sama wiedza to nie wszystko. W ramach zajęć praktycznych brałbym udział w zwiedzaniu Warszawy i dwudniowym wyjeździe do Pragi.

Po lekturze programu uznałem, że przechodzenie przez taki kurs byłoby dla mnie swego rodzaju upokorzeniem, zatem na razie odsunąłem moje plany na bliżej nieokreśloną przyszłość. Po Argentynie oprowadzi turystów pilot, który może po raz pierwszy jest w tym kraju, ale odbył praktykę w Pradze i posiada 6-godzinną wiedzę o Polsce i świecie współczesnym. A i jeszcze jedno, zapomniałbym. W czasie kursu przez 45 godzin uczył się języka. Nie wiem, czy poznał argentyński akcent, specyficzne słownictwo (nawet na autobus mówi się inaczej niż w Hiszpanii), czy historia sztuki obejmowała kolonialne budowle w Salcie czy indiańskie fortyfikacje w Quilmes. Najistotniejsze jednak, że może poszczycić się dyplomem pilota wycieczek.

Bo tak naprawdę zdanie egzaminu niczego nie potwierdza. Wbrew twierdzeniom przewodników samo legitymowanie się uprawnieniami przewodnika (lub pilota wycieczek) nie potwierdza nawet w minimalnym stopniu kompetencji do oprowadzania turystów po danym miejscu, a na pewno nie potwierdza wiedzy. Poznanie każdego miejsca to godziny studiów i tygodnie badań. Zatem egzamin, który ma rzekomo potwierdzać wiedzę to fikcja; i każdy, kto choć trochę podróżował po świecie, kto zna jego różnorodność, kto ma choć trochę wyobraźni, doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie jest prawdą, że przewodnik, który zdał egzamin, opowie nam historię Krakowa lepiej niż osoba bez tego kursu. I nie ma absolutnie żadnej gwarancji, że pilot, który zdał egzamin, porządnie oprowadzi ludzi po Argentynie.

Brałem też udział w paru wycieczkach zorganizowanych. Widziałem z bliska działalność przewodników i pilotów wycieczek w różnych krajach. W czasie jednego z wyjazdów opiekowałem się moim ojcem, który nieszczęśliwie złamał nogę na Bali, w Indonezji. Zawiozłem go do szpitala i załatwiłem z ubezpieczycielem pokrycie kosztów operacji oraz załatwienie transportu powrotnego do Polski. Rezydent z biura podróży nie przejawiał zbyt wielkiej aktywności, ponieważ - jak stwierdził - nie musi nam pomagać, skoro sami sobie dobrze radzimy. Nie wiem, czy i jakie miał uprawnienia. Na niektórych wycieczkach rola pilota sprowadzała się do tłumaczenia miejscowego przewodnika, a prowadzenie grupy i integracja - do znajdowania sklepów monopolowych i częstowania turystów alkoholem.

Uważam jednak, że być może dobrze by było, żeby po Warszawie czy Krakowie oprowadzali ludzi przewodnicy, którzy znają doskonale historię miasta. Sam bardzo cenię takie osoby i denerwuje mnie, kiedy trafiam na przewodnika ignoranta. Doceniam starania obecnych przewodników w tym kierunku, ale to nie jest argument przeciwko uwolnieniu zawodu. Proszę bardzo, niech założą fundację lub stowarzyszenie, które będzie prowadziło profesjonalne kursy, nadawało certyfikaty. Niech powiedzą ludziom, że ci oto przewodnicy, po przejściu renomowanego kursu organizacji X, są specjalistami od Warszawy lub Krakowa. Ale niech nie zabraniają innym wykonywania zawodu, jeśli potrafią coś robić, jeśli znajdą klientów, którzy będą im za to płacić. Jest wiele innych sposobów zagwarantowania wysokiego poziomu usług, w tym przede wszystkim opinia klientów, która akurat w sektorze turystycznym jest bardzo często podstawą wyborów.

Na koniec chciałoby się zaapelować do lobby podróżniczego, prawniczego i innych grup interesu, żeby nie traktowały ludzi jak idiotów, choć wiem, że znajdują się czasem tacy w grupach, które oprowadzają czy wśród klientów, których obsługują. Nie jest tak, że oto nagle po uwolnieniu zawodów znajdą się ludzie, którzy bez najmniejszej wiedzy, bez przygotowania zaczną się zajmować rzeczami, o których nie mają bladego pojęcia. Ludzie nie są idiotami. Każdy wie, że jeśli tak zrobi, to będzie to może błyskotliwy początek, ale i na pewno jednocześnie koniec jego biznesu. A z drugiej strony, jeśli ktoś bardzo chce, to i przy obecnych regulacjach może oszukać klientów. Co zresztą dzieje się w naszym kraju każdego dnia. Prawnicy przyjmują sprawy, na których się nie znają, a piloci oprowadzają turystów po krajach, w których pierwszy raz stawiają stopę wraz grupą, dla której mają być przewodnikiem. Ufamy im, bo mają zdany egzamin państwowy. Ufamy im do czasu, aż nie zostaje obnażony ich brak profesjonalizmu skrywany za autorytetem państwowego egzaminu.

Autor, z wykształcenia prawnik, jest podróżnikiem, prowadzi blog: www.podrozejozina.pl

Jakiś czas temu rozważałem pomysł zorganizowania wycieczek do Argentyny; takich nieszablonowych, dla małych grup. Pomyślałem, że skoro spędziłem w tym kraju ponad 4 miesiące, przemierzyłem kraj od Ziemi Ognistej aż po granicę z Boliwią, znam większość dużych miast, a po Buenos Aires poruszam się bez mapy dniem i nocą, mógłbym pokazać ten kraj innym, a przy okazji trochę zarobić. Znam język, zwyczaje oraz historię. Może nie wiem wszystkiego, ale, co tu dużo mówić, ten kraj mnie fascynuje. Siłą moich wycieczek byłoby doświadczenie, wiedza i pasja.

Pozostało 90% artykułu
Sądy i trybunały
Po co psuć świeżą krew, czyli ostatni tegoroczni absolwenci KSSiP wciąż na lodzie
Nieruchomości
Uchwała wspólnoty musi mieć poparcie większości. Ważne rozstrzygnięcie SN
Edukacja i wychowanie
Ferie zimowe 2025 później niż zazwyczaj. Oto terminy dla wszystkich województw
Praca, Emerytury i renty
Ile trzeba zarabiać, żeby na konto trafiło 5000 zł
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Prawo karne
Śmierć nastolatek w escape roomie. Jest wyrok