Poparcie, jakie otrzymał Kamiński w Sejmie, było ogromne. Po zmianie ustawy o IPN, by zostać prezesem instytutu, potrzebował zdobyć głosy zwykłej sejmowej większości. Zdobył jednak o czterdzieści głosów więcej niż Janusz Kurtyka. Tyle że były prezes był wybierany pod rządami starej ustawy, która wymagała, by szef IPN uzyskał większość 3/5 głosów w Sejmie.
Głosowanie za Kamińskim to również pierwsza od dawna sprawa, która zjednoczyła PO i PiS, które głosowały za nim ręka w rękę.
Do czasu zgłoszenia w konkursie na szefa IPN Kamiński nie był osobą znaną szerszej publiczności. Swój czas dzielił między pracę na Uniwersytecie Wrocławskim a biuro Edukacji Publicznej w centrali IPN w Warszawie. – Od pięciu lat pracuje w Warszawie, zmienił otoczenie i to otoczenie go teraz kształtuje – mówi "Rz" prof. Włodzimierz Suleja, jego były przełożony z Wrocławia. – We wrocławskim oddziale IPN zostaliśmy zatrudnieni w tym samym dniu, 15 września 2000 roku, i od tej pory pracowaliśmy razem. To jest, po pierwsze, zdolny, a po drugie, pracowity badacz, co widać po efektach jego prac naukowych i dorobku, który jest naprawdę obfity w publikacje.
Pracowitość to cecha Kamińskiego, którą podkreślają wszyscy. Inna jego zaleta, którą chwalą jego znajomi, to skromność.
Ceni ją nawet prof. Andrzej Friszke, który oficjalnie przyznaje, że jako członek Rady IPN wspierał innego kandydata prof. Janusza Wronę. – Ostatnio spotykałem go przede wszystkim w czytelni. Normalnie przychodził do biblioteki, siadał z innymi ludźmi i przeglądał zamówione przez siebie książki. Nie ma w sobie nic z dygnitarza. Siadał wśród ludzi i jako jeden z wielu pracował naukowo – mówi prof. Friszke. I dodaje: – Jest wolny od mentorskiego tonu, którym wypowiadałby się autorytatywnie na temat kierunku działania instytutu. Apolityczność to warunek działania tej instytucji, a Łukasz Kamiński może to zapewnić – przewiduje historyk.