Mając sekretarza generalnego NATO Marka Ruttego u boku, polski premier wypowiedział w środę w południe słowa, które w języku dyplomatycznym zdradzają głębokie zaniepokojenie strategią negocjacyjną Donalda Trumpa.
– W tej chwili toczą się rokowania, na które, mówiąc delikatnie, nasz wpływ jest ograniczony. Musimy więc jako Polska, jako NATO być przygotowani na scenariusze, które nie są przez nas w 100 procentach pisane – mówił Donald Tusk. I chwilę później dodał: tylko suwerenna Ukraina i sprawiedliwy pokój dadzą nam poczucie bezpieczeństwa.
W ten sposób szef polskiego rządu nie tylko podkreślił, że Trump prowadzi negocjacje z Rosją ponad głowami Europejczyków, ale istnieje zagrożenie, że Ukraina nie dość, że wyjdzie z nich okrojona, to też de facto straci swoją niezależność.
Czasu na to, aby do tego nie dopuścić, jest niewiele. Zdaniem Bloomberga Biały Dom chce doprowadzić do całkowitego wstrzymania działań wojennych do 20 kwietnia. Coraz więcej wskazuje na to, że zrobi to na warunkach Putina: de facto uznając rosyjskie podboje, zamykając drogę Ukrainy do NATO, wykluczając udział Ameryki w misji pokojowej, a nawet nakładając ograniczenia na wielkość ukraińskiej armii.
Odrzucając udział w misji pokojowej w Ukrainie, Polska osłabiła swoją pozycję dyplomatyczną
Tusk dołączy w czwartek do przeszło 20 przywódców świata, którzy spotkają się w Paryżu, aby do takiej kapitulacji nie dopuścić. Poza głównymi krajami Unii Europejskiej będą tam również reprezentowane Wielka Brytania, Kanada, Turcja i Norwegia. Chodzi o „koalicję chętnych”, którzy mają zadeklarować, jak wielką pomoc wojskową są gotowi dostarczyć Ukrainie i czy wezmą udział w ewentualnej misji pokojowej gwarantującej przestrzeganie warunków rozejmu przez Rosję.