W poniedziałek Centralna Komisja Wyborcza Mołdawii ogłosiła wstępne wyniki wyborów prezydenckich. Żaden z kandydatów nie wygrał i już za dwa tygodnie mieszkańcy kraju znów pójdą do urn. Wyniki referendum dotyczącego wpisania do konstytucji dążenia Mołdawii do UE również zaskoczyły obserwatorów. Na nic się zdały sondaże, które wróżyły ogromną przewagę proeuropejskich nastrojów.
Prozachodnia Sandu kontra przyjaciele Rosji
Maia Sandu, obecna prezydent i liderka prozachodniej Partii Akcji i Solidarności (PAS), w poniedziałek miała 42 proc. głosów, a jej główny (wystawiony przez prorosyjską Partię Socjalistów) Aleksander Stoianoglo zdobywał 26 proc. poparcia. Sondaże wróżyły mu mniej niż 10 proc. głosów, wcześniej był prokuratorem generalnym kraju, zwolnionym przez Sandu. Na trzeciej pozycji zmieścił się również kojarzony z Rosją Renato Usatii (13 proc.), były mer Biecl. To drugie co do wielkości miasto kraju, mniej więcej połowa mieszkańców mówi tam po rosyjsku i głosuje na prorosyjskie partie. Na czwartej pozycji, z ponad 5 proc. poparcia, znalazła się Irina Włach, były baszkan (szefowa) autonomicznego mołdawskiego regionu Gagauzji, również mocno prorosyjskiego.
Czytaj więcej
Do referendum o na temat wstąpienia do UE pozostaje już kilka tygodni. Spora część mołdawskiego społeczeństwa nie chce tego. – Nasze państwo jest rozdzierane na części – mówi „Rz” były mołdawski dyplomata.
– Sytuacja przed drugą turą jest trudna i niejednoznaczna. Wiadomo, że głosy pozostałych kandydatów nie trafią do Mai Sandu. Popełnili błąd, bo podczas kampanii wyborczej jeździli tylko po centralnych regionach kraju, odpuścili północ i południe, gdzie proeuropejskie siły nie cieszą się poparciem. Teraz przez dwa tygodnie będą musieli objeździć cały kraj – mówi „Rzeczpospolitej” Alexei Tulbure, kiszyniowski politolog, wieloletni dyplomata i były ambasador Mołdawii w ONZ.