Dojście do władzy skrajnej prawicy w drugim najważniejszym kraju Unii oznacza zmierzch zjednoczonej Europy?

Le Pen nie mówi już, że chce wyprowadzić Francję z Unii Europejskiej czy porzucić euro. Z tego powodu straciła bardzo wiele głosów w wyborach prezydenckich w 2022 roku. Jednak pozostaje ona przeciwna dalszej integracji Unii. Opowiada się za „Europą ojczyzn” sięgając po formułę, którą posługiwał się generał de Gaulle przed 60 laty, a więc w zupełnie innym świecie. Nie będzie więc mowy o kontynuacji Zielonego Ładu czy uwspólnotowieniu długu dla stworzenia funduszu, który pozwoli na odbudowę Ukrainy. W takim układzie spodziewałbym się ciągłej konfrontacji między Paryżem a Brukselą tak, jak to było między Warszawą a unijną centralą za rządów PiS. Tylko tu faktycznie chodzi o drugi najważniejszy kraj Unii, więc taki spór będzie miał fundamentalne znaczenie dla przyszłości UE. Tym bardziej że już teraz w dwóch innych spośród sześciu krajów założycielskich Unii rządzi lub współrządzi skrajna prawica: we Włoszech i w Holandii.

Można jednak odnieść wrażenie, że Le Pen nie ma jasnej wizji integracji. Wciąż zmienia zdanie.

To prawda. Ostatnio Bardella zapowiedział, że Francja jednak nie wyjdzie ze zintegrowanego unijnego rynku energii. Podobnie jak z NATO, ZN nie chce zrażać do siebie bardziej centrowych wyborców, bez których nie zdobędzie władzy. Jest jednak jasne, że jeśli formacja Le Pen doszłaby we Francji do władzy, poszerzenie Unii oraz pogłębienie integracji nie byłoby możliwe. Komisja Europejska pozostałaby słaba. Francuski rząd podjąłby próbę osłabienia pozycji unijnych sędziów. Stopniowo powstałaby więc inna niż ta, którą znamy, Unia. 

Czytaj więcej

Prezydent Emmanuel Macron pisze do rodaków. Francję czekają trzy lata paraliżu?

Najważniejszym celem Le Pen pozostaje zdobycie Pałacu Elizejskiego w 2027 roku. To będzie ją skłaniało do umiaru w relacjach z Brukselą w nadchodzących trzech latach?

Nie wiadomo. Z jednej strony mamy przykłady radykalnych rządów, jak grecka Syriza, które po dojściu do władzy ułożyły się z Brukselą, kiedy okazało się, że są od Unii uzależnione finansowo. Francja nie jest, rzecz jasna, w sytuacji Grecji, ale jednak ma wysoki (115 proc. PKB) dług i musi uwzględniać reakcje rynków finansowych. Ale z drugiej strony Le Pen może być na rękę wywoływanie otwartych kryzysów z unijną centralą, aby w ten sposób uzasadnić swoje porażki. Oczekiwania Francuzów pod adresem nowego rządu będą bowiem bardzo poważne i trudne do spełnienia.

Cała rozmowa w środowym wydaniu „Rzeczpospolitej” i na www.rp.pl.