W historii powołanej w 1958 roku przez generała Charles’a de Gaulle’a V Republiki żaden francuski przywódca nie podjął tak ryzykownej decyzji. W wyniku konsultacji w gronie zaledwie kilku osób i mimo sprzeciwu premiera Gabriela Attala Emmanuel Macron zapowiedział godzinę po ogłoszeniu wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego w minioną niedzielę, że rozwiązuje Zgromadzenie Narodowe.
Pierwsze sondaże są bardzo niepokojące: skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen miałoby zwiększyć liczbę deputowanych z 88 do 235–265, a więc całkiem blisko większości 289 posłów w 577-osobowym parlamencie. Jednocześnie koalicja partii prezydenckich, dziś silna 249 szablami, miałaby zostać zredukowana do 125–155 posłów. W minionych 66 latach Francja trzykrotnie przeżywała okres kohabitacji: układu, w którym prezydent i rząd wywodzą się z odmiennych rodzin politycznych. Zawsze chodziło jednak o grę między umiarkowaną lewicą i umiarkowaną prawicą – siły, które łączy wiele, a w szczególności poszanowanie takich wartości republikańskich, jak demokracja i rządy prawa. Tym razem jednak prezydent zdecydował się na ryzyko dojścia do władzy sił nacjonalistycznych i populistycznych, które w innych krajach Europy przejawiają tendencje autorytarne.
Rynki finansowe przeraziły się możliwością dojścia do władzy skrajnej prawicy
W swojej karierze politycznej Macron zawsze wyznawał zasadę, że nie wolno cofać się przed ryzykiem. Tak zrobił, budując zupełnie nowy ruch polityczny i bez większego doświadczenia politycznego zdobywając Pałac Elizejski w 2017 roku. Tak też postąpił, forsując niektóre ze swoich reform, jak przesunięcie wieku emerytalnego do 64 lat. Tym razem jednak we Francji powszechna jest obawa, że Macron poszedł o jeden most za daleko. Radio Europe 1 zaczęło rozsiewać pogłoski, że w razie złego wyniku 30 czerwca i 7 lipca prezydent poda się do dymisji (co Pałac Elizejski zdementował). Notowania francuskiej giełdy zaczęły iść w dół, rentowność francuskiego długu zaczęła rosnąć.
Czytaj więcej
Marine Le Pen pewnie zmieni nieco swoją politykę i będzie chciała pozyskać nowych wyborców, ale jej partia oficjalnie przyznała, że powstawała w oparciu o pieniądze z Moskwy. Kiedyś Stalin wspierał na Zachodzie partie lewicowe i komunistyczne. Dziś Putin podaje pieniądze europejskim populistom, daje im wsparcie medialne - stwierdził Paweł Kowal, szef rady do spraw współpracy z Ukrainą.
W środę Macron zwołał więc konferencję prasową, aby wyjaśnić swoje intencje. Jego zdaniem fakt, iż blisko połowa Francuzów głosowała w wyborach europejskich na partie skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, jest wyrazem „gniewu”, ale nie przekonania, że można oddać los kraju w ręce Marine Le Pen, Jeana-Luca Mélenchona i Érica Zemmoura.