Spadający na giełdzie kurs rubla nie osiągnął jeszcze rekordu z początku wojny z Ukrainą (marzec 2022 r.,) za to już powoduje niesnaski w rządzącej elicie.
– Kurs rubla do dolara to nie tylko wskaźnik ekonomiczny, on wpływa na socjalne prawa Rosjan – stwierdził podenerwowany wpływowy senator Andriej Kliszas. Eksperci związani z Kremlem od razu próbowali uspokajać, że w przypadku dalszego spadku kursu może być odwrotnie, ponieważ dewaluacja waluty pomoże zniwelować deficyt budżetowy, a to ulży Rosjanom. „Jasne, ulży, ale nie uwzględni inflacji” – zjadliwie odpowiadali internauci. Kremlowscy propagandyści powtarzają jednak slogan wymyślony jeszcze w czasie kryzysu w 2008 roku: „Rosjanie zarabiają w rublach, ceny w sklepach są w rublach, dolar ich nie interesuje”.
Czytaj więcej
Bank Rosji podniósł główną stopę procentową aż o 350 pb., do 12 proc. Zrobił to, by powstrzymać kurs rubla przed dalszym załamaniem.
Problem polityczny
„Kurs rubla do dolara w postradzieckiej Rosji zawsze był problemem nie tylko makroekonomicznym, ale i politycznym” – przestrzegał publicysta Gieorgij Bowt. Świetnie o tym wiedzą na Kremlu. Dziennikarze przypominają, jak na początku wojny prezydent USA Joe Biden zapowiedział, że wkrótce w Rosji jeden dolar będzie kosztował 200 rubli, i jak boleśnie tę obietnicę przyjęto w Moskwie.
Teraz widać jedynie, że ambitny doradca gospodarczy prezydenta Maksim Oreszkin oskarżył Centralny Bank Rosji, że to on jest winny obecnym problemom. Bankierzy natychmiast odpowiedzieli, że sytuacja „nie tworzy ryzyka dla finansowej stabilizacji kraju”. – Cóż, Oreszkin chciał uspokoić swojego naczelnika (prezydenta Władimira Putina – red.) i opinię publiczną – zauważył ekonomista Siergiej Aleksaszenko.