Dyskusja o tym, w ilu blokach opozycja powinna pójść do wyborów, by uzyskać jak najlepszy wynik, stała się ulubionym zajęciem politologów, publicystów i komentatorów. Każdy z nich, nie wyłączając piszącego te słowa, zdołał już wyrazić swój pogląd, obrazić inaczej myślących oraz uznać ich za albo stronniczych, albo po prostu głupich. W związku z tym, iż podobno rozmowy między liderami partyjnymi w inkryminowanym temacie dobiegają końca, a na pewno nabierają rumieńców, warto chyba powoli kończyć tę rytualną dyskusję. Najlepiej własną propozycją ułożenia opozycyjnych wojsk tak, by odniosły znaczący sukces nad hufcami Jarosława Kaczyńskiego.
Prawda sondażowa
Zacznijmy od pierwszej prawdy – sondaże nie dają jednoznacznej odpowiedzi na interesujące nas pytanie. Kilka sugerowało, iż najlepsza dla opozycji jest jedna lista, ale inne pokazywały coś odwrotnego – że zwycięstwo nad PiS może być minimalne, zaś najwięcej w takim układzie list zyskiwałaby Konfederacja. Jaki jest zatem wniosek? Że najlepiej byłoby przeprowadzić bardzo poważne i dobrze skalibrowane badanie, które wreszcie rozstrzygnęłoby ów dylemat. Jeśli do dziś nie mamy takiego sondażu do dyspozycji, to albo partie z jakichś powodów go nie zrobiły, albo zrobiły, ale nie chcą go ujawnić. Tak czy inaczej skazani jesteśmy na własne intuicje i doświadczenie.
Czytaj więcej
By wygrać, PiS musi liczyć na nieprzewidywalne zjawiska.
Druga prawda brzmi tak: nawet jeśli mielibyśmy pewność co do najlepszego kształtu bloków wyborczych, to liderzy poszczególnych partii (oraz same partie) mają swoje ambicje i interesy, a one w polityce liczą się tak samo, jak inne fakty społeczne. Można się na to obrażać, ale taka jest polityka. Trzecia prawda dotyczy owych ambicji i interesów. Władysław Kosiniak-Kamysz nie chce wspólnej listy nie tylko dlatego, że boi się sojuszu z „tęczową” lewicą (co jest z punku widzenia zapatrywań jego elektoratu zrozumiałe), ale także z tego powodu, że taki blok zmuszałby ludowców już po wyborach do trwania w antypisowskim pakcie. Natomiast start z Polską 2050 daje PSL pole manewru i szantażu politycznego już po wyborach i wysunięcia propozycji współtworzenia rządu zarówno do opozycji, jak i do PiS. Zapewne sam prezes PSL bardziej by wolał współpracę z Tuskiem niż z Kaczyńskim, ale nie wszystkim ludowcom kooperacja z PiS „śmierdziałaby”. A nawet jeśli współrządzenie z Kaczyńskim byłoby tylko elementem taktyki negocjacyjnej, to właśnie o to może chodzić – o powalczenie o lepsze stanowiska w nowym gabinecie (nawet z walką o premierostwo dla Kosiniaka-Kamysza).
Szymon Hołownia nie chce iść pod parasol Tuska, bo nie po to od trzech lat walczył o podmiotowość, by przed wyborami ogłosić swoją podległość „starszemu bratu”. Dlatego Hołownia boczy się na pomysł wspólnej listy i woli współpracę z PSL, choć pewnie jeśli przedstawiono by mu twarde dane, uległby im. Zwłaszcza że sojusz z ludowcami nie będzie dla działaczy Polski 2050 łatwy – doświadczeni i silni lokalnie politycy PSL mogą ich „poprzeskakiwać” i zamiast nich dostać się do Sejmu.