Deficyt na rynku węgla, inflacja i wzrost cen, spór z UE i zamieszanie wokół Krajowego Planu Odbudowy, a na dodatek tarcia wewnętrzne w Zjednoczonej Prawicy – to kłopoty, z którymi w ostatnich miesiącach mierzy się PiS. Ale jak dotąd nie przekładały się one na spadek poparcia dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze w połowie czerwca (ostatnie przed wakacjami badanie IBRiS dla „Rz” – red.) Zjednoczona Prawica cieszyła się poparciem na poziomie 34,5 proc., pod koniec lipca było ono na niemal identycznym poziomie – 34,9 proc.
PiS na walizkach?
Przełom lipca i sierpnia przyniósł jednak katastrofę ekologiczną na Odrze. A w tym kryzysie rządzący nie bardzo wiedzieli, jak się zachować, zareagowali z opóźnieniem i notowania znacząco spadły. Gdyby wybory odbywały się dziś, na PiS swój głos oddałoby zaledwie 30,9 proc. badanych.
Spadek poparcia dla rządzących widać także w innych badaniach. Z sondażu CBOS (14–25 sierpnia) wynika np., że na Zjednoczoną Prawicę zagłosowałoby 31 proc. Polaków, czyli o 2 pkt proc. mniej niż w badaniu przeprowadzonym przez tą samą sondażownię na początku lipca. Według CBOS „nie jest to jednak znacząca zmiana – notowania PiS powróciły do poziomu z początku roku”.
Ale jak zauważał niedawno w rozmowie z „Rz” prof. Jarosław Flis, socjolog polityki z UJ, faktycznie poparcie dla PiS od wiosny jest mniej więcej na tym samym poziomie, ale oznacza to, że „gdyby dziś odbyły się wybory, to obóz rządzący musiałby spakować walizki”. – Poparcie PiS jest na takim poziomie, że oddanie władzy po następnych wyborach wydaje się pewne. Coś musiałoby się diametralnie zmienić, żeby stało się inaczej – stwierdza politolog. – Ale opowieści nowego przełomu słyszeliśmy już kilka razy i naprawdę nie wiem, co PiS mogłoby nowego wymyślić.