Sprawa jest prosta: chcemy zdobyć sejmową większość dla skrócenia czasu pracy. Jeśli ugrupowanie Donalda Tuska za tym zagłosuje – to bardzo dobrze. Tu chodzi o miliony pracujących Polaków, a nie o Tuska czy innego polityka. A my jesteśmy gwarantem, że temat zostanie potraktowany poważnie. Bo nie damy go schować do szafy.
Osobną kwestią jest to, jak funkcjonują media. Gdyby dziennikarzy zajmowały tylko propozycje programowe, to pisaliby głównie o Razem, które je ma, a nie o Platformie, która ich nie ma. Tak, Lewica ma mniejszą widoczność niż PO w mediach liberalnych czy PiS w mediach prawicowych. Tak, są dziennikarze, którzy odkrywają tematy dopiero, gdy powie o nich ich ulubiony polityk. Trudno, gramy na takim boisku, jakie jest, nie ma co się na to obrażać.
Tymczasem co by pani powiedziała, gdyby ktoś podszedł teraz do naszego stolika gdy rozmawiamy w kawiarni i powiedział: „fajny pomysł z tym skróceniem czasu pracy, ale ja się boję, że będę mniej zarabiać”?
Rozumiem tę obawę. Ale odpowiedź jest prosta: nie ma mowy o obniżeniu wynagrodzeń, to dla nas najważniejszy punkt tej ustawy. Nasza propozycja zakłada skrócenie czasu pracy do 35 godzin w tygodniu przy zachowaniu tej samej płacy, jaką teraz mamy przy 40 godzinach. To będzie stopniowy proces, rozłożony na lata, właśnie po to, żeby był bezpieczny dla gospodarki i dla pracowników.
Ustawa daje też pewien margines dotyczący wdrażania w zależności od branży i potrzeb konkretnej firmy. W jednej firmie to będzie dodatkowy dzień wolny w tygodniu co jakiś czas, w innej - praca będzie trwała o godzinę krócej każdego dnia.
Ta godzina jest naprawdę nam potrzebna?
Tak. Ludzie w Polsce naprawdę potrzebują odpocząć. W porównaniu do innych krajów europejskich pracujemy w Polsce bardzo długo i ciężko. Skróciliśmy czas pracy do ośmiu godzin już ponad 100 lat temu. Przecież wydajność od tamtej pory znacznie wzrosła. Zresztą jak się poczyta prognozy sprzed kilkudziesięciu lat, to ludzie zakładali wtedy, że w XXI wieku będziemy pracować po dwie albo trzy godziny dziennie. Jesteśmy w 2022 roku i co? Nic się nie zmieniło.
Czy kwestia pracy może w ogóle stać się jednym z głównych motywów tej trwającej kampanii wyborczej?
Myślę, że to może być jeden z kilku głównych tematów. W końcu to kwestia, która dotyczy większości dorosłych obywateli i obywatelek. Takie debaty jak ta o skróceniu czasu pracy w innych krajach toczą się od lat. W Polsce mamy sporo do nadrobienia i świetnie, że to się właśnie dzieje.
To, co robi Rosja, odbije się na nas tak czy inaczej. Tej zimy będzie trudno.
Paulina Matysiak
Ale wiem też, że kluczowym tematem, wokół którego będzie się kształtować kampania, będą kwestie związane z energetyką - kryzysem paliwowym czy cenami paliwa. Dużo zależy od tego, jak minie nam jesień i zima. Ludzie w tej chwili się po prostu boją. Nie wiedzą, , czy będą mieli ciepło w domu. Teraz największym problemem dla wielu ludzi jest to, że nie mają gdzie kupić węgla. Albo że ceny centralnego skoczą w górę tak, że strach będzie włączyć kaloryfer.
À propos kryzysu energetycznego: czy Polacy będą gotowi zaakceptować wyrzeczenia związane z zieloną transformacją, w sytuacji, gdy przez wojnę i Putina wracamy do węgla?
To nie jest tak, że odeszliśmy od węgla i teraz nagle do niego wracamy. Mieliśmy go cały czas. Od lat idziemy w stronę zielonych, niskoemisyjnych źródeł energii. Niestety, dotąd szliśmy bardzo powoli - i to dlatego jesteśmy teraz w dramatycznej sytuacji.
To, co robi Rosja, odbije się na nas tak czy inaczej. Tej zimy będzie trudno. Nie jesteśmy samotną wyspą. Nawet jeśli w polskich kuchenkach gazu nie zabraknie, to na gospodarce odbije się mocno to, że zabraknie gazu np. w Niemczech. Natomiast trzeba sobie jasno powiedzieć, że gdyby transformacja energetyczna przebiegała szybciej, gdyby rząd PO, a potem rząd PiS nie narobiły zaległości, to już od roku mielibyśmy prąd w gniazdkach z polskiej elektrowni jądrowej. Tymczasem obecny rząd dopiero niedawno przestał walczyć z farmami wiatrowymi. Jeździmy po Polsce i słyszymy od ludzi, że są na te zaległości naprawdę wkurzeni.
Wróćmy jeszcze do Tuska: Wyobraźmy sobie, że przychodzi do was wspomniany Tusk i mówi do Partii Razem: chodźcie z nami, zrobimy jedną listę, załatwimy cztery dni pracy w tygodniu. Czy wyobraża sobie pani w ogóle taką współpracę?
Trudno mi sobie wyobrazić taką listę. Spójny program to jedno, ale wyzwaniem byłaby wiarygodność. PO wciąż kojarzy się z latami swoich rządów: z cięciami socjalnymi i uśmieciowieniem rynku pracy. Tymczasem Lewica mówi jasno: chcemy państwa, które gwarantuje bezpieczeństwo socjalne, nie pozwolimy tu na żadne cięcia. To dla nas sprawa zasadnicza.
Te różnice są naturalne. Platforma Obywatelska jest partią liberalną, Razem i Nowa Lewica to ugrupowania lewicowe. Docieramy do wyborców o innych poglądach. Dzięki temu, że mają po stronie demokratycznej wybór, chętniej pójdą na wybory – a to zwiększa szanse na zwycięstwo nad PiSem.
Koalicja Lewicy ma prospołeczne, propracownicze propozycje: wzmocnienie pozycji związków zawodowych, wyższa płaca minimalna, zwiększenie roli inspekcji pracy, likwidacja śmieciówek. Myślę, że liberałom trudno byłoby się pod nimi podpisać. Dla Razem, i dla całej Lewicy, to są sprawy kluczowe. Będziemy o tym mówić głośno także w kampanii wyborczej. Wspieramy strajkujących, protestujących pracowników...
Platformy, liberałów na strajkach raczej trudno dostrzec.
Nie ma ich. Może się boją. Część z tych protestujących mogłaby ich najzwyczajniej w świecie pogonić, bo pamiętają to, jak wtedy wyglądała sytuacja pracowników. Ja sama pamiętam swoją sytuację, sytuację moich kolegów i koleżanki ze studiów, z czasów, gdy rządziła Platforma. Pracowaliśmy za kilka złotych za godzinę, żeby móc się utrzymać na dziennych studiach.
Teraz Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki chwalą się, że Polacy nie jeżdżą do Niemiec na szparagi. Ten lęk, o którym pani mówi, wspomnienia dawniejszych czasów, nie tylko PO, to deska ratunku dla PiS?
To na pewno trafia do tych, którzy pamiętają tamte czasy. Niedawno w Łęczycy, na spotkaniu w ramach promocji programu „Bezpieczna rodzina”, rozmawiałam z dwoma panami. Siedzieli sobie na ławeczce, chcieli dyskutować i sami wyciągnęli temat Tuska. Mówili, że Lewicę popierają, ale żeby absolutnie nie iść z Tuskiem, nie można mu ufać. To byli panowie koło sześćdziesiątki. I dla nich te wspomnienia były bardzo czytelne.
To oczywiście niekoniecznie działa na młode osoby, które przecież nie pamiętają tego, co działo się kilkanaście lat temu, bo były wtedy małymi dziećmi. Dużo rozmawiam z młodymi i wiem, że oni przede wszystkim patrzą w przyszłość, myślą o wyzwaniach, jakie ona niesie. Dla nich Donald Tusk nie jest ani postrachem, ani idolem czy nadzieją na zmianę. To taki starszy pan, który - trochę nie wiadomo dlaczego - ciągle jest w telewizorze. Niekończąca się wojna PO z PiS-em w ogóle nie jest o nich, w żaden sposób nie odpowiada na ich problemy.
Jednocześnie Im dalej odchodzimy od 1989 roku, tym mniej debata publiczna jest kształtowana przez tych, którzy pamiętają PRL. Do gry wchodzą kolejne pokolenia, które tamtych czasów nie pamiętają nawet z dzieciństwa.
Tak, ale warto podkreślić - to nie jest tak, że młodsi odwracają się od historii. Po prostu nie kupujemy starych schematów. To 30-40 latkowie podjęli tematy, o których od lat nikt nie mówił. Np. kwestię jakiegoś rozliczenia się z transformacją po 1989 roku - jak te zmiany przeorały Polskę, jakie odcisnęły piętno, jakie szkody wyrządziły i jak cały czas w wielu miejscach ludzie – ale i całe miejscowości - borykają się z tymi zmianami.
Ten temat nie jest w ogóle przepracowany.
To prawda, ale chce to zrozumieć pokolenie takich osób jak ja – osób, które w latach 90. były dziećmi, coś tam kojarzą, widziały swoich rodziców, którzy tracili pracę, którym ciężko było związać koniec z końcem, albo zastanawiali się, za co kupić coś do jedzenia czy opłacić czynsz. Nie rozumieliśmy tego, z czego wynikają te problemy, bo mieliśmy po osiem lat, ale coś pamiętamy. To pokolenie chce zrozumieć, dlaczego ktoś podjął takie decyzje, zastanawia się, czy można było iść inną drogą.
Najważniejsze będzie to, ilu wyborców straci PiS.
Paulina Matysiak
Mamy o tym coraz więcej książek. Mamy „Zapaść” Marka Szymaniaka, jest „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski, Piotr Witwicki napisał książkę o swoim mieście, Włocławku. To są ludzie z mojego pokolenia. To nie są osoby starsze, które wtedy podejmowały decyzje lub się temu przyglądały. To my teraz zastanawiamy się, jak te złe decyzje, podjęte trzydzieści lat temu, cały czas na nas wpływają i jak z tego wypływają różnego rodzaju nierówności.
I na koniec: Kaczyński w jednym z wywiadów mówił, że konflikt w PiS to kwestia generacyjna. W naszej rozmowie sprawa pokoleniowa też się pojawiała. Czy Lewica ten temat przepracowała?
To dość jasne, że PiS nie przekona młodych wyborców. Odwołuje się do języka, do spraw, które nie mają z nimi nic wspólnego. Demografia z każdym rokiem będzie prawicę osłabiać.
Czy demografia jest po stronie Lewicy? Na pewno nasze poparcie wśród młodych wyborców jest wysokie. Młodzi, a zwłaszcza młode kobiety, mają wyraźnie lewicowe przekonania. Ale Lewica to nie tylko polityczna reprezentacja młodych. Tak, mówimy tym samym językiem o klimacie, o prawach człowieka, o pracy. Tak, Razem wyrosło z pokoleniowego buntu ludzi, którzy na własnej skórze poczuli konsekwencje śmieciowego rynku pracy, braku polityki mieszkaniowej. Ale wśród starszych wyborców, jak mówiłam wcześniej, też jest wiele emocji, które mocno grają z lewicowym programem. Ludzie urodzeni po wojnie zbudowali w Polsce “Solidarność”, największy w Europie związek zawodowy, który walczył o wolność, o prawa socjalne, o demokrację pracowniczą. Dziś wielu z nich to już emeryci. Mamy propozycje także dla nich.
A czy szerzej – kwestia pokoleniowa jest potencjalnym gamechangerem przyszłorocznych wyborów? Bardziej pytam w kontekście sfery politycznej niż elektoratów.
Jak ludzie znowu zobaczą dwóch facetów, którzy od dwudziestu lat ciągle się tłuką, to wielu pomyśli sobie: “Ile można?”. Tylko czy to będzie kwestia pokoleniowa? Znam ludzi z pokolenia moich rodziców, którzy mają już tego serdecznie dosyć.
Myślę, że najważniejsze będzie to, ilu wyborców straci PiS. Ilu z nich przekona do siebie socjalna Lewica? Ilu zdobędą konserwatywni ludowcy? Ilu nie pójdzie na wybory? Od tego będą zależeć wyniki. Wygląda na to, że w tych wyborach będzie mniej kwestii symbolicznych, a więcej tych najbliższych ciału. Dziś ludzie chcą rozmawiać o płacach, o cenach prądu, o ratach za mieszkanie, o tym ile kosztuje chleb, czym mogą dojechać do pracy i ile będzie kosztował ich bilet miesięczny. Jak słyszą nawiedzonych prawicowców, który zamiast tego opowiadają im jakieś bzdury o mniejszościach, to tylko machają ręką. Myślę, że to jest game changer. I to ostatecznie pogrąży Prawo i Sprawiedliwość.
—współpraca Jakub Mikulski