Angela Merkel potępiła tuż po rosyjskiej inwazji działania Władimira Putina, podkreślając, że nie ma żadnego uzasadnienia dla „rażącego naruszenia prawa międzynarodowego”. Nie zabiera jednak głosu w sprawie rosyjskich zbrodni w Ukrainie oraz nie odpowiada na apel prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, aby w Buczy obejrzała na własne oczy skutki polityki utrzymywania przez lata niemal przyjacielskich relacji z prezydentem Federacji Rosyjskiej. Wybrała się zamiast tego na wyprawę turystyczną do Włoch.
W mediach pojawiają się coraz częściej żądania, aby wzięła przykład z prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera i zabrała głos w sprawie swej polityki wobec Rosji. „Domaganie się od byłej kanclerz wielkiej mea culpa ma przede wszystkim uchronić samych Niemców przed przyznaniem się do winy, odciążyć ich. Powinna zapłacić – zamiast nas wszystkich” – pisał kilka dni temu „Die Welt”.
– Nie można zapominać, że prowadzoną przez nią politykę wspierał cały niemiecki establishment polityczny oraz ogromna część mediów i społeczeństwa. Krytyczne głosy ze strony Polski, krajów bałtyckich czy Ukrainy traktowano jako przejaw niemocy wzniesienia na wyższy poziom zrozumienia niemieckiej polityki, zwłaszcza w sferze gospodarczej – mówi „Rz” prof. Werner Patzelt, politolog z uniwersytetu w Dreźnie.
Czytaj więcej
Szykowane dostawy niemieckich czołgów i innego ciężkiego sprzętu nie złagodziły stanowiska Kijowa w sprawie oskarżeń pod adresem prezydenta RFN.
Sytuacja zmieniła się diametralnie po rosyjskiej agresji na Ukrainę wraz z zerwaniem przez kanclerza Olafa Scholza z dotychczasowym kursem polityki Berlina wobec Kremla. Elementem tej epokowej przemiany jest spektakularne przyznanie się do karygodnych błędów przez Franka-Waltera Steinmeiera, architekta niemieckiej polityki wschodniej ostatnich dwóch dekad. Nadal brak jednak debaty na temat przyczyn tak tragicznej pomyłki ze strony wszystkich ugrupowań obecnych na scenie politycznej.