Dwa miesiące temu poseł Koalicji Obywatelskiej Franciszek Sterczewski próbował udzielić pomocy uchodźcom znajdującym się na linii granicy w okolicach Usnarza Górnego. Zdjęcia biegnącego slalomem między strażnikami, z plastikową torbą parlamentarzysty niektórych komentatorów rozśmieszyły, a partyjni koledzy uznali, że „przesadził". Ale Sterczewski na granicę wrócił i nie jest jedynym posłem, który jest aktywny w rejonie strefy zamkniętej.
– Jeśli nie obserwujemy granicy, to polskie służby nie mają litości ani wobec matek, ani rodzin, ani dzieci – wszyscy są wywożeni. Wiemy niestety, że wielu nie przeżywa kolejnego push-backu, na teraz oficjalnie wiadomo o ośmiu zgonach na terenie Polski – mówi Sterczewski „Rzeczpospolitej". I opisuje niedawny przypadek push-backu przeprowadzonego na kobiecie w ciąży, która przerzucona przez polskich strażników granicznych „jak worek" nad drutami, poroniła. – Nie ma żadnej instytucji, która kontrolowałaby, czy polskie służby działają zgodnie z prawem – mówi parlamentarzysta. – Dopiero jeżeli sytuacją zainteresuje się poseł, RPO lub media, to jest większa szansa i zwykle udaje się powstrzymać Straż Graniczną od bezprawnego działania. Wtedy sprawa kończy się wszczęciem procedury azylowej i skierowaniem do ośrodka dla cudzoziemców oraz rozpatrzeniem ich wniosku o azyl.