– To jest prezydent bogaczy! Czego on właściwie chce? Reform dla reform? Rzygamy tymi jego reformami – mówi „Rzeczpospolitej" Sophie, nauczycielka w jednej ze szkół podstawowych Paryża.
Szef NSW Christophe Castaner przeczuwał, czym może się skończyć sobotnia „blokada Paryża" zapowiadana przez ruch protestu przeciw podwyżce oleju napędowego („gilets jaunes" – „żółte kamizelki odblaskowych"). Jeszcze nocą kazał otoczyć okolice pałacu prezydenckiego szczelnym kordonem policji, w tym zaprawionymi w walkach z manifestantami oddziałami CRS. Wezwał też organizatorów do przesunięcia manifestacji na oddalone o kilka kilometrów Pole Marsowe – u stóp wieży Eiffla.
Ale to tylko zwiększyło determinację protestujących. Od rana grupy młodych mężczyzn zablokowały ruch na rondzie wokół Łuku Triumfalnego i zaczęły kierować się w dół Pól Elizejskich, w stronę siedziby prezydenta Macrona. Szybko dołączyli do nich „casseurs" (chuligani). Na środku alei – którą Francuzi uważają za najpiękniejszą na świecie – zaczęto budować barykadę i rozniecać ogniska. Niektórzy wyrywali z jezdni bruk i rzucali nim w policjantów.
Programy telewizyjne obiegł obraz prezydenta osaczonego przez lud. A przecież ledwie półtora roku wcześniej przed położonym nieopodal Luwrem Macron triumfalnie przejmował władzę.
Pokusy liderów
Minister Castaner próbował jednak zdyskredytować manifestacje.