Marek Cichocki: Polski realizm na dopalaczu

Polityka zagraniczna jest domeną działań i zdolności o różnym charakterze, podczas gdy my ćwiczymy się tylko w jednym – w politycznym boksie. Na polskiej prawicy siła rozumiana jest w sposób bardzo wąski, zredukowany do stanowczości i uporu w obstawaniu przy własnym punkcie widzenia.

Aktualizacja: 23.03.2018 22:10 Publikacja: 23.03.2018 00:00

Po 1989 r. zgadzano się, że polską idealistyczną tożsamość trzeba nagiąć do nowych warunków, by stać

Po 1989 r. zgadzano się, że polską idealistyczną tożsamość trzeba nagiąć do nowych warunków, by stać się integralną częścią Zachodu. Dla młodego pokolenia Polaków jest to coraz mniej zrozumiałe.

Foto: Forum, Jacek Szydłowski

Kilkadziesiąt lat temu Andrzej Kijowski napisał, że spór między idealistami a realistami w polskiej polityce wybucha średnio co dekadę. Rzeczywiście, gwałtowna niekiedy dyskusja o tym, czy polską politykę powinny budować idealistyczne czy realistyczne cele, towarzyszy Polakom nieprzerwanie od 200 lat z górą. Przy czym, z wyjątkiem dwudziestolecia międzywojennego, spór ten toczył się przede wszystkim w czasach, gdy nie mieliśmy własnego państwa i walczyliśmy o nie. Nurtowało nas pytanie: czy odzyskanie przez Polskę niepodległości jako cel nadrzędny uświęca wszelkie możliwe ofiary, czy też w imię przetrwania Polaków i polskości należy ograniczyć absolutyzm maksymalnych celów, takich jak całkowita niezależność i suwerenność?

Polityka hipokryzji

Ten spór miał ogromne znaczenie w okresie rozbiorów, także w czasach komunizmu, ale tak jak nie zniknął przecież po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., tak jest również obecny dzisiaj, w III RP. Zasadniczo dotyczy tego, jak współcześnie definiujemy własne państwo i w jaki sposób umieszczamy je względem innych na mapie Europy i świata. Postawiłbym tezę, że w pierwszej dekadzie po 1989 r. polska polityka zagraniczna zachowywała jednoznaczny prymat nad polityką wewnętrzną, a także kierowała się odziedziczonymi po przeszłości założeniami tradycyjnego polskiego realizmu.

Obowiązywało przekonanie, że po strasznej wojnie i komunizmie Polska może się stać integralną częścią zachodniego systemu, jedynie oddając pewną część samej siebie, swej idealistycznej tożsamości, objawionej z wielką siłą chociażby w ruchu pierwszej Solidarności. Zgadzano się, że teraz tę tożsamość musi nagiąć do nowych warunków. Pokomunistyczna transformacja jako zachodni projekt, skierowany do Europy Środkowej i Wschodniej, mogła się powieść jedynie dzięki swoistej politycznej i ekonomicznej hipokryzji – istniejącej po obu stronach sporu.

Nakazywała ona udawać kogoś innego i dostosowywać się do oczekiwań. Ten układ funkcjonował tak długo, jak długo wszyscy aktorzy widzieli w tym procesie zasadniczą korzyść dla siebie. Jednak w połowie drugiej dekady coś zaczęło się w Polsce zmieniać. Moment ten zbiegł się w czasie z osiągnięciem dwóch podstawowych celów poprzedniego okresu: wejścia do NATO i UE. Polska polityka zagraniczna coraz bardziej ustępowała prymatowi polityki wewnętrznej.

Rosło przekonanie, że korzyści płynące z transformacji nie są wcale racjonalne i nie rozkładają się równomiernie – w relacjach z zagranicznymi partnerami oraz w kraju, oraz że dyktowana przez realizm wzajemna hipokryzja coraz częściej przekracza akceptowalne granice sprawiedliwości i przyzwoitości, jak miało to miejsce po 2007 r. za rządów PO. Tę zmianę świadomości przyśpieszało wejście do życia publicznego zupełnie nowego pokolenia Polaków – drugiego pokolenia polskiej wolności, dla którego wymóg realizmu związany z transformacją i towarzysząca jej hipokryzja były coraz mniej zrozumiałe.

Liczą się tylko silni

Tak ukształtował się inny pogląd na rolę Polski w polityce międzynarodowej, który dzisiaj dominuje – głównie na prawicy. Nie chodzi tutaj o ocenę tego czy innego rządu, tego czy innego ministra, lecz raczej o pewien zestaw poglądów i przekonań. Wyraźnie zyskują one coraz większą rzeszę zwolenników po prawej stronie, co widać szczególnie wyraźnie po reakcjach na kolejne konflikty pojawiające się w obszarze polskiej polityki europejskiej i zagranicznej.

Nie należy tej zmiany tożsamiać z kolejną formą idealizmu, który znamy z tradycyjnego politycznego podziału z naszej historii, nawet jeśli faktycznie to podejście charakteryzuje maksymalizm celów oraz całkowity prymat polityki wewnętrznej nad uwarunkowaniami zewnętrznymi. Jednocześnie polska prawica przyswoiła sobie bowiem cały arsenał klasycznych realistycznych wyobrażeń i pojęć, które możemy spotkać u myślicieli stawiających na realizm w stosunkach międzynarodowych, takich jak Hans Morgenthau.

W centrum takiego rozumienia polityki znajduje się silne państwo – jako instrument prowadzenia polityki – oraz jego interesy, które określają cele. Relacje międzynarodowe polska prawica rozumie w zgodzie z założeniami klasycznego realizmu: jako bezwzględną walkę między państwami i narodami o przetrwanie. Dominujące w Polsce podejście do polityki jest więc swoistą mieszanką realistycznej retoryki i oczekiwań z idealistycznymi motywami i przekonaniami, którą nazwałbym realizmem na dopalaczu.

Pierwsza jego zasada głosi, że liczą się tylko silni. Polska prawica patrzy na relacje europejskie i międzynarodowe bez iluzji. Zdaje się być przekonana o tym, że rządzą nimi przede wszystkim darwinowskie zasady przetrwania najsilniejszych. Instytucje międzynarodowe, traktaty i inne zobowiązania prawne, mechanizmy współpracy, wszystko to koniec końców ma tylko zasłonić zasadniczą prawdę na temat relacji między państwami: zawsze silniejsi wykorzystują słabszych, dlatego trzeba być silniejszym.

Na tym zasadniczo polega sposób, w jaki polska prawica patrzy dzisiaj na Unię Europejską. Wszyscy, którzy nie podzielają tego obrazu świata, są naiwni albo, co gorsza, działają na rzecz słabości. Przy tym siła w polityce zagranicznej rozumiana jest w sposób bardzo wąski, zredukowany do stanowczości i uporu w obstawaniu przy własnym punkcie widzenia. W ten sposób lekceważy się wiele innych dróg dążenia do realizacji własnego interesu, takich jak budowanie strategicznych kompetencji, wzmacnianie instytucji, organizacja synchronicznego działania czy oparcie się na zasobach własnej kultury. A przecież polityka zagraniczna jest domeną działań i zdolności o różnym charakterze, podczas gdy my ćwiczymy się tylko w jednym – w politycznym boksie.

Fatalizm i egoizm

Zasada druga mówi, że możemy liczyć tylko na siebie. Ona także pozornie może uchodzić za wyraz realizmu i politycznej dojrzałości. Każdy przecież powinien liczyć głównie na samego siebie. W istocie jednak zawiera w sobie wielki ładunek fatalizmu, który charakteryzuje tradycję polskiego idealizmu. Sojusze, partnerstwa, umowy, wzajemne zobowiązania w istocie nie mają większego znaczenia wobec perspektywy nieuchronnej zdrady. Jeśli tak, to nie należy się na nie oglądać, lecz wprost realizować własne interesy bez względu na ostateczny bilans. Ponieważ nie oczekujemy od innych niczego poza egoizmem, bycie jeszcze większym egoistą jawi się tutaj jako wyraz najwyższej politycznej mądrości, cnoty i przebiegłości.

Jednak za sprawą fatalizmu egoizm ten nie staje się wcale rodzajem narodowego wyrachowania czy pragmatyzmu, które w różnych dziedzinach można by uznać za praktyczny nacjonalizm, ale raczej będzie sprzyjać gotowości do podejmowania działań z góry uznawanych za przegrane. Bycie samym przeciwko wszystkim staje się najlepszym potwierdzeniem zasady, że możemy liczyć tylko na siebie, bez względu na poniesione w ten sposób koszty.

Jest także zasada trzecia, którą często wyraża popularne na prawicy stwierdzenie, że duma to Polska. Jak należy to rozumieć? Chodzi zapewne o deficyt prestiżu. Postulat należnego nam szacunku pojawia się bardzo często w prawicowym podejściu do polityki międzynarodowej. Typowi realiści, szczególnie w kontekście konfliktu z innymi, mówią o byciu świadomym własnej wartości. Przekonanie o tym, że za własnymi działaniami kryją się głębokie racje, jest rzeczywiście ważne w polityce zagranicznej. Jednak dzisiaj nie sposób się uwolnić od wrażenia, że stało się ono dla polskiej prawicy rodzajem dopalacza, turbopaliwa.

Duma, o którą tutaj chodzi, czerpie przed wszystkim z zasobów naszej historii, nie musi się więc wcale konfrontować z realiami otaczającej nas rzeczywistości. Dlatego, choć istotna dla „utwardzania" własnej tożsamości, często zaburza zdolność obiektywnej oceny sytuacji i uniemożliwia rzetelne oszacowanie własnej wagi w relacjach z innymi państwami. Ten deficyt prestiżu prowadzi więc często na polskiej prawicy do utrwalania przekonań, które nie mają pokrycia w rzeczywistości – takich jak choćby to, że Unia Europejska już wkrótce rozpadnie się za sprawą powstania uciskanych przez nią społeczeństw lub że Polska jest najważniejszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. W tej perspektywie, jak trafnie zauważył Zbigniew Lewicki, zakłada się, że Polska jest zbyt duża, by móc upaść.

Trzy podstawowe cele

Amerykański historyk Edward Luttwak pisał, że każde państwo i każdy naród, który dąży do tego, by postępować jako podmiot, a nie przedmiot politycznych procesów historycznych, tworzy w ciągu swojego istnienia jakoś formę wielkiej strategii. Składają się na nią rozpoznane przez pokolenia uwarunkowania – własne i zewnętrzne, zidentyfikowane źródła tworzenia koniecznych zasobów siły, przeszłe doświadczenia zwycięstw i porażek oraz wyciągnięte z nich lekcje. Chodzi tutaj o zdolność państwa i narodu do politycznego myślenia i działania.

Polacy bez wątpienia dali nieraz dowody na to, że chcą być podmiotem, a nie przedmiotem historii. To jednak tworzy poważne zobowiązania, przede wszystkim do politycznego myślenia i wyciągania wniosków z przeszłości. Rozbiory w XVIII w. i następująca po nich trauma powinny nas raz na zawsze nauczyć, że w pewnych okolicznościach bezwzględny prymat polityki wewnętrznej może być prostą drogą do katastrofy. Tak samo jak doświadczenie 1939 r. powinno być dla nas ostateczną lekcją, że Polska wszystkimi drogami powinna unikać sytuacji, w której musiałaby znów stawić czoło niebezpieczeństwu w pojedynkę.

Te doświadczenia powinny się składać na podstawę narodowej strategii Polaków, szczególnie teraz, kiedy naprawdę udało się nam przełamać fatalizm braku własnego państwa oraz geopolitycznego położenia między Zachodem i Wschodem. Stąd wynikają też trzy najbardziej oczywiste cele, których musimy się teraz trzymać i które też w przyszłości służyć będą – w co nie wątpię – za miarę oceny obecnych politycznych działań i intencji: Polska musi wzmacniać sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, nie może dać się wypchnąć z Unii Europejskiej i nie wolno jej dać się wciągnąć Rosji w żaden wywołany przez nią regionalny konflikt.

Kilkadziesiąt lat temu politolog Adam Bromke pisał o tym, że przełomowe momenty tworzą wyzwania, które zmuszają do poszukiwania nowych formuł pogodzenia realizmu i idealizmu, dostosowanych do zmienionych okoliczności. To, co można określić jako „realizm na dopalaczu", taką formułą nie jest. W konsekwencji prowadzi bowiem Polskę do politycznej autarkii – sytuacji, która jest sprzeczna z najbardziej podstawowymi doświadczeniami z naszej politycznej przeszłości i wystawia Polskę w przyszłości na realne niebezpieczeństwo. ©?

—Marek A. Cichocki

Autor jest profesorem Collegium Civitas w Warszawie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kilkadziesiąt lat temu Andrzej Kijowski napisał, że spór między idealistami a realistami w polskiej polityce wybucha średnio co dekadę. Rzeczywiście, gwałtowna niekiedy dyskusja o tym, czy polską politykę powinny budować idealistyczne czy realistyczne cele, towarzyszy Polakom nieprzerwanie od 200 lat z górą. Przy czym, z wyjątkiem dwudziestolecia międzywojennego, spór ten toczył się przede wszystkim w czasach, gdy nie mieliśmy własnego państwa i walczyliśmy o nie. Nurtowało nas pytanie: czy odzyskanie przez Polskę niepodległości jako cel nadrzędny uświęca wszelkie możliwe ofiary, czy też w imię przetrwania Polaków i polskości należy ograniczyć absolutyzm maksymalnych celów, takich jak całkowita niezależność i suwerenność?

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji